Dzisiejszy post trochę ironiczny. Zdałam sobie sprawę, że wiele osób uznałoby mnie za złą matke. Powodów jest wiele, zaraz je przytoczę.
Ja do swojej roli podchodzę z dystansem. Już się tak nie spinam, że coś powinnam, że coś nie wypada. W ciąży planowałam sobie skrupulatnie co będę robić, kiedy, gdzie, jak często...itd. Macierzyństwo te plany zweryfikowało już na samym początku. Codzienne wesołe kąpiele wyglądały jak pościg wściekłych bawołów - szybko szybko, tylko opłukać bo krzyk był tak głośny aż uszy bolały. Przytulanki na przewijaku wyglądały podobnie. Wszystkie czynności kosmetyczne były udręką dla nas obojga. Ale jakoś przez to przebrnęliśmy. Przez te pół roku chyba się dotarliśmy, chociaż i teraz zdarzają się zgrzyty. A ja wrzuciłam na większy luz, przez co jestem złą matką... Ale coraz częściej myślę, że taką właśnie chciałam być.
Nie kąpię Mikołaja codziennie. Gdy były upały, owszem kąpałam częściej. Zazwyczaj jednak moczymy dupkę 2-3 razy w tygodniu. Teraz gdy je regularne posiłki stałe częściej się brudzi, więc po każdym jedzeniu myjemy buźkę i rączki. Był taki moment, że gdy przychodziła pora wieczornej kąpieli Miki automatycznie robił się senny, ziewał, pocierał oczka. Jakby wyczuwał zbliżający się kataklizm. Zdarzyło się więc raz, że wymigał się od kąpania kilka dni, prawie tydzień. Ja nie miałam sumienia go wybudzać, wiem jak by się to skończyło. Żyje. Żadne kończyny mu nie odpadły. Ma się dobrze. Zaczął nawet lubić pluskanie w wodzie. Teraz czekamy na moment, kiedy będzie ryczał przy wyciąganiu z wanienki ;-)
Nie ubieram na cebulkę. Niedawno zaczepiła mnie obca kobieta z tekstem "A temu małemu to nie zimno tak? Mi sie wydaje, że zimno!" - a on ubrany w body bez rękawków, krótki rękawek i spodenki krótkie. Dodam też, że temperatura na pewno przekraczała 25 stopni... Miki jak to Miki zdejmuje sobie skarpetki w 3 sekundy. Zdarza się więc, że nawet nie zauważę, że jedziemy na spacerze z gołymi stopami. W ładną pogodę to luz, gorzej jak zimno i wieje. A zdarza się i wtedy. Czapeczkę też zakładam raczej cienką i nie zawsze przykrywa uszy. W domu również lajcik. Miki przeważnie bez spodni i oczywiście bez skarpetek. Zimą przesadzałam z ubieraniem i często pojawiały się krostki na brzuszku. Puknęłam się więc w głowę i staram się nie popełniać tych samych błędów. Spędzamy na dworzu sporo czasu a jakoś choróbska nas omijają. Nie wiem czy to kwestia przypadku, czy może moje hartowanie coś daje.
Nie wyparzam zabawek. Wiadomo - każdą nową owszem. Jednak później już tak nie chucham i nie dmucham. Jak coś spadnie na podłogę, podnoszę, przecieram, czasami przemyję wodą. Przed zarazkami dziecka nie uchronię. Szczególnie teraz gdy wszystko ląduje w buzi. Niedługo Miki zacznie śmigać po domu i wkładać do buzi gorsze rzeczy niż swoje słodziutkie zabaweczki. A nie wysterylizuję wszystkiego... Ani razu (tfu tfu) nie mieliśmy problemów z pleśniawkami czy innymi cholerstwami w ustach. Oby tak dalej.
Nie wchodzę już na forum i nie czytam o chorobach. Nie mierzę też temperatury 5 razy dziennie na wszelki wypadek (a tak robiłam!). Nie sprawdzam w tabelach co powinien umieć półroczny niemowlak. Pozwalam Mikiemu rozwijać się w swoim tempie. I co z tego, że dziecko X w tym czasie miało już 3 ząbki a dziecko Y powoli samo siadało i było coraz bardziej samodzielne. No i nie zapominajmy o dziecku Z, które to już od 3 miesięcy przesypia całe noce...
Wychodzę z założenia, że im dłużej jestem Mikiemu niezbędna do życia tym lepiej - kiedyś za tym zatęsknię. Nie żałuję, że śpi z nami. Nie żałuję, że nie nauczyłam go pić z butelki. I że cały czas pije to moje "chude" mleko z piersi, którym na pewno się nie najada. Jest mi z tym czasem niewygodnie, owszem. Nie wyrwę się na drinka z koleżankami, nie wyjadę na romantyczny weekend we dwoje do SPA, nie rozłożę się nawet wygodnie na wyrku do snu. Ale te wszystkie niewygody związane z naszą bardzo bliską relacją rekompensuje mi codzienny uśmiech z rana i wiele innych w ciągu dnia.
Niektórzy stwierdzą może, że zbyt mocna więź rodzica z dzieckiem jest toksyczna. Że nie daje dziecku własnej przestrzeni, ogranicza samodzielność. W pewnym wieku rzeczywiście stwarzałaby takie zagrożenie. Uważam jednak, że okres niemowlęctwa to czas, kiedy dla dziecka nic nie liczy się tak bardzo jak mama. Żadne kolorowe zabawki, żadna ciocia czy wujek. MAMA. Nawet tak "zła" jak ja.
Oprócz punktu z kąpielą mam tak samo :) Gdyby nie to, że córka uwielbia bawić się we wanience, pewnie bym jej tak często nie kąpała, bo nie chciałabym jej męczyć czymś, czego nie znosi.
OdpowiedzUsuńTeż chcę być blisko. Bo to możliwe teraz, gdy jestem tak bardzo potrzebna. Póżniej dojdą znajomi, przyjaciółki, chłopak... I mama zejdzie na drugi, a nawet o wiele dalszy plan. Wierzę, że nasza więź wytworzona teraz zaprocentuje nam w przyszłości - chcę być przyjaciółką swojej córeczki :)
Brawo!!!
OdpowiedzUsuńNajwazniejsze to podejsc do wszystkiego z dystansem, nawet do rodzicielstwa. Ja tez potrzebowalam czasu, wiecej niz ty bo az 9 miesiecy. Teraz chociaz nie ukrywam ze czasem jest mi ciezko, mysle ze jestem beznadziejna i najzwyczajniej w swiecie chce mi sie wyc do ksiezyca, zaciskam pięsci i mowie sobie w duchu "przeciez tyle dzieci sie juz wychowalo, tyle milionow lat ma gatunek ludzki, na prawde od jednego dajmy na to podniesionego z podlogi gryzaka jeszcze nikt nie umarl "
Jesteś i zawsze będziesz najlepszą mamą dla swojego dziecka :) Ja też nie potrafię oderwać się od swojego synka, jestem nadopiekuńcza i nienawidzę go zostawiać. Ale do ubierania na cebulkę, codziennej kąpieli, przesadnej sterylności i chuchania i dmuchania na dziecko również się nie stosuję, właściwie od samego początku.
OdpowiedzUsuń