Noc spadających gwiazd

To właśnie dzisiaj. Zamówiłam już sobie miejscówkę na tarasie. Będę obserwować niebo. Najważniejsze Marzenie już niedługo się spełni, jest jeszcze jednak kilka innych. W sumie trudno je nazwać marzeniami bo większość z nich wymaga przede wszystkim ciężkiej pracy i wytrwałości. 

Jest jednak jedno takie, które jeszcze do niedawna jakoś nie zaprzątało mojej głowy. Pojawiło wraz z dzidziusiem pod moim serduchem. Marzenie to ma kolor złota i mieści się na serdecznym palcu ;-) 
Nigdy nie byłam wielką zwolenniczką małżeństwa, szczególnie tego kościelnego. Nie tyle z powodów religijnych, choć i na to mam swój pogląd. Po prostu mnogość rozwodów w moim otoczeniu, jakoś mnie zniechęciła do tej "instytucji". Myślałam, że liczy się miłość a nie "jakiś tam papierek" i przysięga, którą można sobie przecież złożyć tak czy siak, bez księdza/ urzędnika i gości weselnych. Jednak z chwilą gdy okazało się, że będę miała swoją własną rodzinę, moje myślenie nieco się zmieniło.Ciąża to rzeczywiście czas rewolucji, tych w głowie przede wszystkim. Dalej nie zależy mi na formalnościach (chociaż status małżeństwa ułatwia wiele rzeczy, szczególnie w małym mieście), chciałabym po prostu móc się przed całym światem w końcu pochwalić, że On jest tylko mój, nikomu nie oddam! 
Pamiętam, że gdy dzidziuś był już potwierdzony, Ukochany powiedział do mnie, że teraz trzeba by wziąć ślub ze względów formalnych. Wiem, że tak mu się tylko powiedziało, ale i tak chodziłam obrażona kilka dni. 

Oprócz kilku drobnostek, które mnie w moim życiu denerwują, generalnie mogę stwierdzić, że jestem SZCZĘŚLIWA. Wyprowadziłam się daleko od domu, ale wiem że bliscy za mną tęsknią i kochają. Rodzina Ukochanego również traktuje mnie jak swoją - "taka nasza przybłęda, ale fajna, to jej nie wygoniliśmy" ;-) Mam pracę, które zazwyczaj sprawia mi radość i przynosi satysfakcję. A co za tym idzie, nie przymieram głodem i mogę sobie pozwolić na to i na tamto.  Mam dach nad głową - nie własny, ale czuję się w nim coraz bardziej "u siebie". Ze zdrowiem miewam problemy, ale nie takie by się załamywać. Z dzidziusiem również jest wszystko w porządku, mimo że jeszcze niedawno nie dawano mi szans na ciążę. No i najważniejsze na koniec - spotkałam na swojej drodze osobę, z którą mogę założyć rodzinę, która zaakceptowała mnie razem z moimi licznymi wadami. Znosi moje liczne fochy i stara się nadążyć za moimi głupkowatymi pomysłami. Kocham i czuję się kochana.


Jakie więc mogę mieć jeszcze marzenia na dzisiejszą noc?!

5 komentarzy :

  1. Małżeństwo to bardzo odpowiedzialna decyzja, a ślub kościelny uważam, że to decyzja na całe życie, jestem osobą wierzącą i nie wyobrażam sobie kiedykolwiek wziąć ślub, kiedy przed Bogiem przysięgałam, że nie opuszczę swojego męża do końca życia.
    Wiem jedno, że decyzja ślubu musi być w 100% wspólna, nie możesz narzeczonego ,,zmuszać" i wciąż wspominać o tym, bo to jedynie idzie w drugą stronę, wiem to z własnego doświadczenia, bo też miewałam czas wciąż gadając ,,ja chcę już i koniec", z Twoje wpisuje widzę, że piszesz o sobie nie do końca szczęśliwie i krytykując własną osobę, tak nie wolno. Kobieta musi się czuć w pełni wartościowa, nie krytykuj siebie, a wręcz przeciwnie wymieniłaś tyle plusów na swój temat, jesteś wartościową, mądrą i pracowitą osobą. Kochana jesteś teraz podwójnie cudowna, a pod sercem nosisz nowe życie.
    Przemyśl sprawę małżeństwa, czy tylko dlatego, że pojawi się dzidziuś tego chce, czy chcesz bo czujesz, że to już ten czas, tak samo z narzeczonym przegadaj sprawę czy dla niego to tylko formalność, czy oficjalnie chce mieć tak cudowną żonę.
    Życzę Ci dużo zdrówka, spokoju i podjęcia wspaniałej decyzji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odniosłaś mylne wrażenie, napisałam przecież że jestem szczęśliwa :-) A to, że napisałam, że ciężko się ze mną czasem żyje - no cóż, nikt nie jest przezroczysty. Moja samokrytyka myślę, że jest na odpowiednim poziomie i szczególnie teraz czuję się taką pełnowartościową kobietką :-)
      A co do ślubu... Jeśli się żyje z kimś już 6 lat, to na pewno nie chodzi tylko o formalność :-)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Ja się przyznam, że u nas właśnie tak było - z chwilą pojawienia się dwóch kreseczek w radości postanowiliśmy przed wylotem pobrać się "last minute", właśnie ze względów formalnych, aby zacząć na obczyźnie nowe życie jako małżeństwo. Aby nasze dziecko "z rozpędu" miało już nazwisko ojca, aby wszędzie mógł mówić o mnie "wife" :) Przyznał mi się, że planował oświadczyny pół roku później.
    Chcemy mieć za kilka lat ślub z welonem, dzwonami kościoła... i ogromnym weselichem. Naszą córcią trzymającą mi tiul...
    O dziwo ludzie nie gadali za bardzo, że wpadka = ślub, wszyscy myśleli że to właśnie dlatego, że wylatujemy i będziemy razem mieszkać, żyć.

    Też oglądałam spadające gwiazdy, pojechaliśmy nawet specjalnie na plażę i nad oceanem patrzyliśmy w niebo :)
    "Wyprowadziłam się daleko od domu, ale wiem że bliscy za mną tęsknią i kochają." - to zdanie mogłabym wypowiedzieć i ja... Tęsknota boli, ale założenie rodziny często równa się opuszczenie rodzinnego domu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Może jeszcze kilka drobnych by się znalazło... ale myślę, że najpiękniejsze i największe już posiadasz, a to ogromne szczęście! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniale, dużo szczęścia życzę, a dziecko to najlepsze co może nas spotkać :)

    OdpowiedzUsuń