Wiedziałam, że ten moment w końcu nadejdzie. I jest. Jest pierwszy rodzicielski kryzys...
Wpadłam dzisiaj przypadkiem na fajny tekst o "trudnych" dzieciach. Niby wiele w nim cennych rad, jednak w takich kryzysowych chwilach nie docierają one do umęczonego umysłu matki-wariatki. Jednak mimo wszystko polecam zajrzeć - tu.
Mikołaj jest właśnie takim wymagającym dzieckiem. Nie lubi jak oddalam się od niego na dłużej niż 3 sekundy. Czasami do toalety biegnę i zanim wróce on już wydziera się w niebogłosy. Przez większość dnia nie jem za dużo, tylko podjadam jakieś drobnostki. Nie mam kiedy odgrzać sobie obiadu, a o ugotowaniu czegoś nawet nie ma mowy.
Jak już wspominałam, Miki zasypia przy cycusiu. Gdy wydaje się, że już śpi, próbuję go zostawić w łóżku samego. Zazwyczaj budzi się po kilku minutach, tylko czasami da mi pół godzinki. Budzi się zawsze z wielkim płaczem. Frustruje mnie to strasznie, bo nie wiem co robię źle.
Mam wrażenie, że kiedyś tak nie było. Jeszcze w Święta potrafił przespać nawet dwie godziny. I tyle nie płakał. Mam wrażenie, że Miki ma bardzo silną potrzebę ssania, dlatego tak lubi "wisieć" przy piersi. Próbowałam go zaprzyjaźnić nawet ze smoczkiem, jednak on wcale go nie chce...
Nocki też kiedyś były jakieś bardziej uporządkowane. Zasypiał około 21, zazwyczaj bez problemów. I tak spał do północy. Później budził się jeszcze tak ze dwa razy i zaczynał marudzić dopiero około 6. Dzisiejszą noc wojowaliśmy ze sobą od godziny 2 do 7... Marudził i marudził, aż w końcu zasypiał na jakąś godzinkę. A może to tylko ja zasypiałam, a on dalej marudził... Ostatnie nocki przemijają jakby obok mnie. Niby robię wszystko co należy ale jakoś bez duchowej obecności.
Chyba jestem po prostu wyczerpana... coraz bardziej.
No i tu kolejny powód by się wściekać. Ze wszystkimi obowiązkami jestem sama. Narzeczony zrobi co prawda to, o co go poproszę, ale marzy mi się żeby ktoś do mnie przyszedł i powiedział - "niczym się nie martw, odpocznij sobie, Miki będzie w dobrych rękach". A tak to o wszystko trzeba prosić. Samemu nikt się nie domyśli, że młoda mama też potrzebuje czas żeby sie zrelaksować w wannie czy chociaż wziąć szybki prysznic bez nasłuchiwania płaczu. Albo że musi coś zjeść konkretnego, a nie tylko kanapki... A zamiast tego młoda matka słyszy teksty typu "to jak Mały śpi, to ty coś sobie porób".
Dni mijają mi na uspokajaniu Mikołaja. Jak ta durna czekam do wieczora, aż tatuś wróci z pracy. Z nadzieją, że w końcu porozmawiam z kimś dorosłym... A tu figa. Od kilku dni próbuję dać do zrozumienia, że jest mi źle. Że potrzebuję wsparcia, nie tylko w opiece przy Małym, ale również takiego duchowego. Chciałabym usłyszeć, że ten kryzys minie, że nic nie robię źle. Jednak zamiast tego ja dalej walczę z humorami Mikołaja, a tatuś się relaksuje po ciężkim dniu pracy...
Ehhh życie jest podłe. Czemu w chwilach, kiedy powinno nas rozpierać szczęście, życie daje nam tak popalić. Z każdej strony jakiś cios. I nie jest to tylko bejbi blues, bo takie chwile podłamania już przeżywałam.
A jeszcze jutro kolęda. Trzeba będzie znowu wysłuchiwać, że to nie po bożemu i że trzeba te SPRAWY załatwić. I trzeba będzie też mocno zagryzać wargi, by przypadkiem nie powiedzieć za dużo...
Wpadłam dzisiaj przypadkiem na fajny tekst o "trudnych" dzieciach. Niby wiele w nim cennych rad, jednak w takich kryzysowych chwilach nie docierają one do umęczonego umysłu matki-wariatki. Jednak mimo wszystko polecam zajrzeć - tu.
Mikołaj jest właśnie takim wymagającym dzieckiem. Nie lubi jak oddalam się od niego na dłużej niż 3 sekundy. Czasami do toalety biegnę i zanim wróce on już wydziera się w niebogłosy. Przez większość dnia nie jem za dużo, tylko podjadam jakieś drobnostki. Nie mam kiedy odgrzać sobie obiadu, a o ugotowaniu czegoś nawet nie ma mowy.
Jak już wspominałam, Miki zasypia przy cycusiu. Gdy wydaje się, że już śpi, próbuję go zostawić w łóżku samego. Zazwyczaj budzi się po kilku minutach, tylko czasami da mi pół godzinki. Budzi się zawsze z wielkim płaczem. Frustruje mnie to strasznie, bo nie wiem co robię źle.
Mam wrażenie, że kiedyś tak nie było. Jeszcze w Święta potrafił przespać nawet dwie godziny. I tyle nie płakał. Mam wrażenie, że Miki ma bardzo silną potrzebę ssania, dlatego tak lubi "wisieć" przy piersi. Próbowałam go zaprzyjaźnić nawet ze smoczkiem, jednak on wcale go nie chce...
Nocki też kiedyś były jakieś bardziej uporządkowane. Zasypiał około 21, zazwyczaj bez problemów. I tak spał do północy. Później budził się jeszcze tak ze dwa razy i zaczynał marudzić dopiero około 6. Dzisiejszą noc wojowaliśmy ze sobą od godziny 2 do 7... Marudził i marudził, aż w końcu zasypiał na jakąś godzinkę. A może to tylko ja zasypiałam, a on dalej marudził... Ostatnie nocki przemijają jakby obok mnie. Niby robię wszystko co należy ale jakoś bez duchowej obecności.
Chyba jestem po prostu wyczerpana... coraz bardziej.
No i tu kolejny powód by się wściekać. Ze wszystkimi obowiązkami jestem sama. Narzeczony zrobi co prawda to, o co go poproszę, ale marzy mi się żeby ktoś do mnie przyszedł i powiedział - "niczym się nie martw, odpocznij sobie, Miki będzie w dobrych rękach". A tak to o wszystko trzeba prosić. Samemu nikt się nie domyśli, że młoda mama też potrzebuje czas żeby sie zrelaksować w wannie czy chociaż wziąć szybki prysznic bez nasłuchiwania płaczu. Albo że musi coś zjeść konkretnego, a nie tylko kanapki... A zamiast tego młoda matka słyszy teksty typu "to jak Mały śpi, to ty coś sobie porób".
Dni mijają mi na uspokajaniu Mikołaja. Jak ta durna czekam do wieczora, aż tatuś wróci z pracy. Z nadzieją, że w końcu porozmawiam z kimś dorosłym... A tu figa. Od kilku dni próbuję dać do zrozumienia, że jest mi źle. Że potrzebuję wsparcia, nie tylko w opiece przy Małym, ale również takiego duchowego. Chciałabym usłyszeć, że ten kryzys minie, że nic nie robię źle. Jednak zamiast tego ja dalej walczę z humorami Mikołaja, a tatuś się relaksuje po ciężkim dniu pracy...
Ehhh życie jest podłe. Czemu w chwilach, kiedy powinno nas rozpierać szczęście, życie daje nam tak popalić. Z każdej strony jakiś cios. I nie jest to tylko bejbi blues, bo takie chwile podłamania już przeżywałam.
A jeszcze jutro kolęda. Trzeba będzie znowu wysłuchiwać, że to nie po bożemu i że trzeba te SPRAWY załatwić. I trzeba będzie też mocno zagryzać wargi, by przypadkiem nie powiedzieć za dużo...
Są oczywiście też chwile spokoju i one dają mi siłe do dalszej walki.
P.S. A z takich pozytywniejszych rzeczy: dziś byliśmy na pierwszym spacerze. Mróz w końcu troche zelżał, więc pospacerowaliśmy około 15 minut. Przy ubieraniu był oczywiście paniczny płacz ale na dworzu było już spokojnie.
Ja nie wyobrażam sobie życia bez smoczka. Może musisz poeksperymentować z kształtami smoczków. Ja mam ich mnóstwo a mała ma swoje dwa ulubione, choć trochę czasu zajęło mi aż do tego doszliśmy. Niektórych nie chce ssać wcale a od urodzenia ma bardzo silną potrzebę ssania. Ciężko by zasnęła bez smoczka. Też miewam chwile podłamania pomimo, że moja córka jest dość łatwym dzieckiem. Trzymaj się z czasem na pewno będzie lepiej. A co do narzeczonego może powinnaś z nim tak od serca porozmawiać? Spędzanie czasu bez przerwy z dzieckiem bywa męczące na pewno przydałaby Ci się chwila relaksu. :)
OdpowiedzUsuńKryzysy sa zawsze, jak juz jest dobrze nagle bum!!! I lzy same plyna po policzkach....ale za chwile znowu jest dobrze....Moja mala ma juz prawie 5 miesiecy i wydawalo mi sie ze juz wszystko sie jakos uklada-bo na poczatku tez byl problem ze spaniem, moim wyczerpaniem...-i nagle zaczela zabkowac. Malo spi, malo je, duuuuuzo marudzi i placze. Tylko na rece chce, sama nie polezy. I jakos to wszystko sie kreci...i kreci, a ja czekam na lepsze czasy.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że może by przeprowadzić taką szczerą rozmowę od serca. My to zawsze mówimy sobie otwarcie co nam leży na wątrobie i czego oczekujemy od drugiej osoby. Od początku dzieliliśmy się obowiązkami jakoś tak, żebyśmy oboje nie zwariowali. Bo zwariować można. Szczególnie jak się siedzi całymi dniami tylko z dzieckiem. Heh, nawet pora roku średnia na spotkania ze znajomymi albo innymi mamami na spacerkach. Doskonale rozumiem jak to jest, przebywać w dziecięcym świecie 24/7 bez kontaktu z dorosłymi. Ciężko.
OdpowiedzUsuńA co do artykułu, który wysłałaś - myślę, że 95% rodziców znalazłoby w punkatch "Trudne, czyli jakie" swoje dziecko (spokojnie połowa pasowałaby do mojego malucha) :) Myślę, że małe dzieci z definicji są po prostu trudne - niektóre bardziej, inne mniej. Wiem, że czasem mamy chwile zwątpienia, ale nie jestem zwolennikiem przylepiania takich łatek do maluchów.
OdpowiedzUsuńJa też nie jestem zwolennikiem. Nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy ktoś mówi, że Mikołaj to trudne, ciężkie dziecko. To jest przede wszystkim kochane dziecko! A że przy okazji wymagające to już taka widocznie jego natura.
UsuńA próbowałaś może chustonoszenia? Wiele dzieci wlasnie potrzebuje non stop bliskości mamy i chusta wtedy staje się wybawcą. Kuba również mógł całymi dniami płakać, chyba że był noszony. Przy drugim maleństwie chusta jest moim priorytetem.
OdpowiedzUsuń