Pierwsza podróż

Wspominałam ostatnio, że na Święta wybieramy się w moje rodzinne strony. Cieszę się na ten wyjazd strasznie, szczególnie, że dawno nie byłam w DOMU. Wcześniej udawało mi się kilka razy w roku wygospodarować troche wolnych dni, by wsiąść w pociąg i pojechać. Teraz, z przyczyn oczywistych, nie jest to już takie proste. Dlatego tymbardziej się cieszę. A dodatkowo zawitała do nas wiosenka i humorek od razu się poprawił.



Stresuje mnie trochę cała logistyka tego "przedsięwzięcia". Nie wiem co mam ze sobą zabrać, żeby niczego nam nie brakowało. Najchętniej spakowałabym całą szafę z ubrankami - tak na wszelki wypadek. I zabrała wszystkie akcesoria - bo a nóż coś się przyda. Tak samo zabawki - nie wiadomo którymi Miki akurat zechce się bawić. Masakra! Na początku planowałam zrobić sobie listę ale stwierdziłam, że to bez sensu. I tak trzeba spakować prawie wszystko...

Kolejna niewiadoma - podróż. Zajmie nam pewnie dobrych pare godzin. Jeśli Miki będzie spał w samochodzie tak dobrze jak zwykle, to wystarczy go ze 2 razy obudzić na karmienie (karmienie w samochodzie już przećwiczyliśmy i jest ok). Problem tylko pojawia się z przewijaniem - z rana Miki strzela kupki seryjnie (oczywiście każdą do świeżego pampersa). Nie wobrażam sobie jak tego mojego rozbrykanego dzikuska przewinąć na tylnym siedzeniu samochodu - to misja niewykonalna. Będziemy więc zapewne gośćmi wielu stacji benzynowych ;-) Podobno przewijaki są już standardem w większości z nich - oby! 

Zauważam właśnie największy plus karmienia piersią - mleczko jest zawsze pod ręką i to cieplutkie, gotowe do podania. To samo ze wspólnym spaniem, nie musimy organizować żadnych łóżeczek - jeśli my mamy gdzie spać, to i Miki ma.

Ciekawa jestem jak Miki zareaguje na dom pełen ludzi. Przyzwyczajony jest raczej do tego, że większość dnia spędzamy we dwójkę. Lubi bardzo towarzystwo i nawet domaga się uwagii gdy za długo zostaje sam. A więc w otoczeniu wszystkich babć, dziadków, cioć i wujków powinien się czuć jak ryba w wodzie :-)

Czytaj dalej

Para nie do pary

Dzisiaj 21 marzec - to nie tylko pierwszy dzień wiosny i słynny dzień wagarowicza. To także Światowy Dzień Zespołu Downa. Ta data nie jest przypadkowa – dzień ten patronuje rozpoczynającej się wiośnie i narodzinom ludzi niezwykłych. Wiąże się również z istotą zaburzenia – trisomią 21 chromosomu.


My z Mikim dziś solidaryzujemy się i chodzimy w skarpetkach nie do pary. To taki nasz mały gest w WIELKIEJ sprawie.

Zachęcam do tego i Was - dzień się jeszcze nie skończył. 
Czytaj dalej

Raport z maratonu

Tak się śmieję, że ten tydzień to był istny maraton po szpitalach, poradniach i lekarzach. A więc?

Zaczęliśmy w poniedziałek od kontroli z bioderkami. "Profesjonalna" wizyta znowu trwała 2 minuty, jeśli nie mniej... Ale najważniejsze, że rozwijają się prawidłowo i skończyliśmy już naszą przygodę z niesympatycznym panem doktorem.

Chwilę przed zrobieniem soczystego pruuuuut, z echem na cały korytarz :-)

Wtorek był dniem wolnym. Poszliśmy nawet na spacer. Niedługi, bo mama przez to chorowanie straciła kondycję ;-)
W środę pojechaliśmy do pani rehabilitantki. Po drodze Miki oczywiście zasnął, a że podróż trwała około 40 minut, zdążył się już porządnie rozespać. Gdy na miejscu wyjęłam go z fotelika, był tak niezadowolony, że rozbeczał się na jakieś pół godziny - a tyle trwała wizyta. Na samym początku zrobiło się niesympatycznie, bo pani upomniała mnie, że źle trzymam dziecko. A gdy powiedziałam, że on w innej pozycji nie lubi to mnie podsumowała, czy jak będzie chciał skoczyć z mostu to też mu pozwolę... Niby po poradę właśnie przyszłam, ale sposób trochę chamski... Wiedziałam już, że się nie polubimy! Najpierw musiałam rozebrać Mikiego do pampersa co jeszcze bardziej spotengowało jego płacz - w takiej chwili zamiast leżeć na zimnej macie zdecydowanie wolał się przytulić. No ale czas to pieniądz... Pani zaczęła robić z nim takie wygibasy, że byłam w szokum. Przypomniało mi się jak dziadek chodził z królikami trzymając je za uszy. Widok Mikołaja wiszącego na jednej nóżce z głową w dół był dosyć nieprzyjemny - szczególnie, że ja staram się wszystko robić przy nim jak najbardziej delikatnie. Po oględzinach okazało się, że Miki ma za mało rozwiniętą motorykę rączek. Zostaliśmy nauczeni ćwiczeń, które mają poprawić jego napięcie posturalne. Musimy je teraz robić 4 razy dziennie. Na razie Miki je lubi, ale gdy zwiększymy ilość powtórzeń, może już nie być taki zadowolony. Po powrocie ze świąt kontrola i kolejne 150zł - ceni się pani, oj ceni.

Wczoraj zaczęliśmy już od rana. Najpierw miała być wizyta w kancelarii parafialnej w sprawie chrztu, jednak nikogo nie zastaliśmy. Pojechaliśmy więc od razu do chirurga dziecięcego. Znowu w drodze Miki przykimał na jakąś godzinkę. Obudził się już w lepszym humorze, bardzo ciekawiły go komunistyczne ściany w szpitalu ;-) Niestety znowu pośpiech zniweczył cały dobry nastrój. Pani chirurg śpieszyła się na blok, więc poprosiła nas poza kolejką, bo musielibyśmy na nią długo czekać aż wróci. Położyłam Mikiego, pielęgniarka przytrzymała mu główkę, rach ciach i wędzidełko przycięte... Było trochę płaczu ale to bardziej ze strachu niż z bólu, bo okolice wędzidełka nie są na tym etapie jeszcze unerwione. Spakowaliśmy manatki i wyruszyliśmy do domu. Miki trochę był zdziwiony swoim "nowym" języczkiem i mlaskał nim przez chwilę. Droga powrotna również na śpiocha.

Moje pierwsze prawdziwe buty.
No to w drogę!

Popołudniu znowu kurs. Tym razem najpierw zakupy przedświąteczne i obiad, a później poradnia alergologiczna. Ze wszystkich specjalistów, których mieliśmy okazję poznać dotychczas, pani alergolog okazała się najsympatyczniejsza (chociaż małą szpilę też wbiła sugierując, że doktor google nie wyleczy mi dziecka ;-)). Miki spokojnie oczekiwał na korytarzu, w trakcie wizyty też był pogodny. Nie przeszkadzało mu, że obca baba go smyra to tu to tam. Diagnoza oczywista - atopowe zapalenie skóry wynikające z alergii pokarmowej. Na co jest uczulony dokładnie mają wykazać badania z krwi. Dostaliśmy skierowanie na mleko, jajka i gluten. Dzisiaj nie chciałam zapewniać mu kolejnych atrakcji w postaci wbijanych igieł, ale w przyszłym tygodniu powinniśmy już coś wiedzieć. Swoją dietę również muszę odświeżyć i wyeliminować WSZYSTKIE produkty mleczne, również te, które zostały pozbawione laktozy (tutaj doktor google wprowadził mnie w błąd). Duża wagę muszę przykładać do pielęgnacji skóry. Metodą prób i błedów, niestety, muszę znaleźć preparaty najbardziej odpowiednie. Oferta apteczna dla atopików jest dosyć bogata, teraz tylko kwestia co podpasuje Małemu. Pani doktor zaplusowała sobie upartym przekonywaniem mnie, jak ważne jest karmienie piersią. Zdecydowanie odradziła dokarmianie mlekiem modyfikowanym, chyba że sytuacja mnie naprawdę zmusi (dobranie odpowiedniego mleka dla alergika nie jest taką prostą sprawą). Utwierdziła mnie tylko w tym co sama myślę. Chociaż przyznam się, że gdy Miki zaczął gorzej sypiać, z tej bezsilności, poczyniłam kilka prób dokarmiania - moje dziecko jest jednak zdecydowanym przeciwnikiem wszelkich gumowych cycusiów i "powiedziało" stanowcze NIE.

 Elegancik

A co nam jeszcze zostało? W niedalekiej przyszłości pewnie czeka nas porada laryngologiczna, bo Miki od urodzenia ma małą torbielkę pod językiem. Jeśli sama się nie wchłonie, trzeba będzie zadziałać. Ale to jeszcze nie teraz.  

Teraz możemy odpocząć od tych męczących wyjazdów, polenić się i zamiast spać w samochodzie - pospać w wózeczku na spacerach :-) 
Nie lubię tych kombinezonów, ale cóż... 
Mus to mus.

Czytaj dalej

Piszę więc coś

Usłyszałam wczoraj, że coś mało ostatnio nowych postów. A więc, tak jak w tytule, piszę coś. Nie będzie jednak pozytywnie.

Podczas ostatniej kąpieli w pianie (yhy, udało się w końcu!) naszła mnie taka refleksja - na codzień nie ma na to czasu. Ciąża trwa zdecydowanie zbyt krótko!!! Wiem, że pod koniec trzeciego trymestru myślałam odwrotnie. Czas mija jednak tak szybko i chwile kiedy Mikuś był w brzuszku wydają mi się teraz tak odległe, jakby nierealne. 

Przez 9 miesięcy czekało się na ten magiczny moment porodu. Snuło się plany na przyszłość. Wyobrażało, jak to będzie. W sercu rosło coraz większe uczucie miłości do tej małej fasolki. Każdy dzień przybliżał nas do spotkania.
A teraz? Wiadomo już jak jest... Ciążowe wyobrażenia nijak mają się do rzeczywistości. Przyszłość wygląda dosyć mętnie, szczególnie jeśli chodzi o proces planowania czegokolwiek i z kimkolwiek. A uczucie miłości? Już nie wzrasta. Osiągnęło poziom maksymalny. Każdy dzień zaskakuje czymś nowym, jednak i tak wszystkie są takie same. Nieprzewidywalne ale takie same.

Wiem, że to stan przejściowy ale czasem brakuje mi mojego życia "przed"... Nie oddałabym Mikołaja nigdy nikomu, żeby była jasność, ale gdzieś w środku czuję się pusta. Wcześniej byłam pracownikiem, koleżanką, kucharką, nawet tą sprzątaczką itd... Teraz sama przed sobą czuję się "tylko" mamą. Brakuje mi kontaktu z ludźmi, takiej codziennej zwyczajności. Tych domowych obowiązków, na które teraz nie mam czasu.

Może to wina oczekiwania na wiosnę, która skrada się tak bardzo powoli. Może też nie umiem przekonać samej siebie, że kiedyś będzie lepiej. Może muszę odpuścić i brać z życia to co mi daje, a nie myśleć ciągle co  i jak trzeba zrobić. A może zwyczajnie przerosła mnie rola matki. Inaczej - może przerosła mnie rola matki idealnej, której obraz gdzieś podświadomie stworzyłam.

Dodatkowo ciąża zaczyna odbijać się echem na mojej fizyczności. Włosy wypadają mi garściami. Z paznokci zostały już tylko ogryzki. Dekold pokryła sieć widocznych żył. A przez wielki cyc nie mieszczę się w większość starych ubrań. Cieszy mnie z tego wszystkiego jedynie fakt, że kilogramów jest mniej niż wcześniej (to akurat nic dziwnego, jak ma się tak okrojoną dietę).

Potrzebuję odpoczynku to jest pewne. Takiego prawdziwego. I nie chodzi tu o niedobór snu, bo to jakoś znoszę. Moje myśli muszą odpocząć.

A tak wyglądamy w trakcie robienia obiadu. Miki zazwyczaj kapituluje i po pół godziny zasypia. 

I w związku z tym jedziemy na Święta do moich rodziców a ja z Mikim zostajemy na dłużej. Taka długa podróż z małym dzieckiem trochę mnie przeraża (jakieś 6 godzin minimum). Ale mus to mus.
Czytaj dalej

Serce matki krwawi...


Ostatnie dwa tygodnie były dla nas udręką. Pierwszy zachorował tatuś, potem mamusia a na koniec synuś. Wiadomo, że gdy facet złapie przeziębienie, już kładzie się do trumny. Nie w tym przypadku - trzeba było zacisnąć zęby i z choróbskiem zawalczyć. Dla dobra Mikusia tata poszedł nawet do lekarza, a wcześniej raczej mu się to nie zdarzało.

My jakoś daliśmy sobie radę, nie pierwszy i nie ostatni raz.
Pierwsza choroba Mikołaja dała nam jednak mocno w kość. On sam, bidulek, też się nacierpiał. Dwa razy dziennie dostawał zastrzyki z antybiotykiem w pupe. Okropne uczucie, gdy dziecko wierzga się na rękach i krzyczy z bólu, a ty wiesz że to wszystko dla jego dobra... Do tego regularne oczyszczanie noska, syropek na kaszel. A na domiar złego wróciła wysypka a wraz z nią nieprzespane noce. Miki zaczął na nowo płakać przy przebieraniu, jest znowu bardzo rozdrażniony. Może to też i wina kolejnego skoku. Przez dwie nocki budził się co 3 godziny i byłam pełna nadziei, że tak już zostanie. Szczególnie, że wcześniejsze uczulenie w końcu zaczęło znikać. Narzekałam, że budził się co 1,5 godziny... to teraz budzi się co godzinę.


Nie mogę już spokojnie patrzeć jak się męczy przy jedzeniu, przy zasypianiu, przy budzeniu... Zaczynam działać - od przyszłego tygodnia zmasowany atak na lekarzy. Najpierw kontrolna wizyta z bioderkami, później porada rehabilitacyjna. W międzyczasie chirurg dziecięcy i podcięcie wędzidełka pod językiem (nie wiem czy wspominałam, że Miki urodził się ze skróconym wędzidełkiem i może mu to utrudniać ssanie). Dodatkowo alergolog, bo ile biedaczek może się drapać i kręcić od swędzenia :-(


Na szczęście są też chwile w których swoją radością Miki zaraża wszystkich naokoło. To one dają mi kopniaka i siłę, by mimo wszystko z uśmiechem zasypiać wieczorem - wiedząc, że za chwilę pobudka. I budzić się pełną miłości do tego małego szkraba, który tak wymęczył kolejną noc. 

I taka puenta na koniec... żaden facet nie zrozumie, co oznacza miłość matki, żaden!
Czytaj dalej

Prośba do Was

Moja siostra prowadzi badania do swojej pracy magisterskiej. A jako, że temat typowo parentingowy, bo o rodzinie i wychowaniu, mam do Was prośbę. W wolnej chwili możecie uzupełnić ankietę - Wy i Wasi panowie :-) Ankiety są różne, w zależności od typu związku.


Osobiście jestem bardzo ciekawa wniosków, a im więcej osób się wypowie, tym lepiej.

Ankieta dla małżeństw z dziećmi:
https://www.interankiety.pl/interankieta/35bf5f2a98a1d42e702cef26f536620c

Ankieta dla małżeństw bez dzieci:
https://www.interankiety.pl/interankieta/79dbdd9e5078b3591c8045b4cf0e2dd7

Ankieta dla związków nieformalnych z dziećmi:
https://www.interankiety.pl/interankieta/1eaaa53862ac6a28f454a2c05f9526a7

Ankieta dla związków nieformalnych bez dzieci:
https://www.interankiety.pl/interankieta/dae2c864bba42438bf58d12c170f9631

Z góry dziękujemy :-)
Czytaj dalej

O tym jak wielkie mam szczęście...

Mikołaj skończył wczoraj 3 miesiące. Ale zanim o tym, chwila refleksji .

Przypadkowo zajrzałam dziś na fejsie na stronę jednej dziewczynki chorej na wrodzone pęcherzowe oddzielanie się naskórka - rozległe i bolące rany ma wszędzie, nawet na oczach i w przełyku - dosłownie wszędzie. Z tą chorobą się urodziła, więc straszny ból towarzyszy jak od zawsze... Bardzo wzruszają mnie takie historie więc zazwyczaj wolę ich unikać. Dzisiaj jednak coś mnie skłoniło, żeby wejść i poczytać. I jaka reflejsja?

Miki cierpi, bo ma katarek i kaszelek. Ja cierpię, bo się nie wysypiam, jestem przeziębiona i zmęczona. Ale nasze cierpienie za kilka dni minie. I powrócą dni pełne wesołych uśmieszków, przytulania i wygłupów. Niektórzy nie mają tak dobrze. Ich ból nie mija i muszą z nim żyć od maleńkości...

W takich chwilach (na codzień również, ale w takich przede wszystkim) doceniam to, jakie mamy szczęście, że Mikołaj urodził się zdrowy... Że przez te 3 miesiące dokuczała nam tylko swędząca wysypka alergiczna, bolesne bączki na początku i teraz przeziębienie (nawet dwa szczepienia minęły bez echa). Mikołaj jest nerwuskiem, to fakt... ale cieszę się, że jego płacz jest wynikiem upartego charakteru a nie bólu (a przynajmniej nic na to nie wskazuje)!!!

Pierwsze minuty po drugiej stronie brzuszka

A więc, opuszczając te smutne rewiry... Co umie już moje trzymiesięczne zawiniątko?

Jest wyjątkowo wyraźnie zainteresowany kontaktem z ludźmi. Szeroko się uśmiecha gdy po powrocie z pracy ktoś do niego zajrzy. Nie przepada za spędzaniem czasu w samotności, woli mieć przy sobie towarzystwo. Codziennie rano idziemy się przywitać z chłopcem i jego mamą, którzy uwięzieni są w naszym dużym lustrze - Miki uśmiecha się do nich, po czym zawstydzony chowa się w objęciach ;-)

Zaczyna reagować na zabawki. Bierze je świadomie do obu rączek. Wiszące zabawki kopie nóżkami z całej siły. Dłużej potrafi też poleżeć na macie, nie nudzi go to już tak szybko jak kiedyś. Prym dalej wiodą wszelkie przedmioty wydające dźwięk - choćby to miała być butelka z wodą.


Piąstki regularnie lądują w buzi. Gdy podaję mu grzechotkę, owszem przykłada ją do policzka ale do buzi i tak wkłada piąstkę. Grzechotka jest za duża i chyba już się zcwanił, że nijak nie wejdzie :-)


Siły ma mnóstwo. Z bujaka w 3 sekundy zsuwa się w dół, używając swoich silnych i wiecznie rozbieganych nóżek. Leżąc na łóżku w kilka minut obróci się wokół własnej osi o 180 stopni. Przewraca się też czasem z pleców na brzuszek. Na brzuszku nie przepada leżeć - chyba, że na mamie. Główki podnosić też nie chce - chyba, że na mamie. Mieliśmy umówione wizytę u pani rehabilitantki ale przez nasze choróbska musimy poczekać. Może ona stwierdzi czy to coś do naprawy czy zwykłe lenistwo. Swoją drogą, widzicie sens w publicznych poradniach rehabilitacyjnych skoro na wizytę z 3miesięcznym bobasem trzeba czekać do maja?! :-/


Pięknie składa usteczka do rozmowy. Potrafi odpowiadać na moje agu, agie. Czasem uda mu się wydobyć takie dźwięki, że jesteśmy w szoku :-) Najlepszy czas na takie nasze pogaduchy to oczywiście ciemna noc. Od kilku dni w nocy musimy zmieniać pieluchę, bo bączki męczą i zostawiają po sobie lepki ślad. Wtedy więc można mamę zagadywać - przeważnie to jakaś 3-4 w nocy...

Miki zaprzyjaźnia się też ze swoim łóżeczkiem. W dzień zazwyczaj pośpi w nim ze dwa razy. W nocy różnie. Czasem uda się go odłożyć raz, czasem dwa razy. Nic na siłę. Przyjdzie czas. Szczególnie, że drzemki zarówno w dzień jak i w nocy trwają max 1,5 godziny. Gdy zaśnie przy cycusiu raczej go nie wybudzam. Gdy jest tak zmęczony, że i cycuś nie pomaga na ratunek ruszają kołysanki na rączkach - zasypia po dwóch zwrotkach. Nie nanoszę się więc za dużo. Jeśli jest otulony kocykiem lub otulaczem, jest szansa, że się nie obudzi od razu po odłożeniu. Obecnie w dzień częściej pozwalam mu zasypiać na swoim brzuchu, ze względu na katarek - w pozycji pionowej lepiej się oddycha.

I na koniec jeszcze kilka fotek, bo aż ciężko wybrać jedną :-)




Edit: Patrzcie czym mnie dzisiaj zaskoczyło moje dziecko. Po wielu nieudanych próbach w końcu zatrybiło! A już traciłam nadzieję...


Czytaj dalej