Tak się śmieję, że ten tydzień to był istny maraton po szpitalach, poradniach i lekarzach. A więc?
Zaczęliśmy w poniedziałek od kontroli z bioderkami. "Profesjonalna" wizyta znowu trwała 2 minuty, jeśli nie mniej... Ale najważniejsze, że rozwijają się prawidłowo i skończyliśmy już naszą przygodę z niesympatycznym panem doktorem.
Chwilę przed zrobieniem soczystego pruuuuut, z echem na cały korytarz :-)
Wtorek był dniem wolnym. Poszliśmy nawet na spacer. Niedługi, bo mama przez to chorowanie straciła kondycję ;-)
W środę pojechaliśmy do pani rehabilitantki. Po drodze Miki oczywiście zasnął, a że podróż trwała około 40 minut, zdążył się już porządnie rozespać. Gdy na miejscu wyjęłam go z fotelika, był tak niezadowolony, że rozbeczał się na jakieś pół godziny - a tyle trwała wizyta. Na samym początku zrobiło się niesympatycznie, bo pani upomniała mnie, że źle trzymam dziecko. A gdy powiedziałam, że on w innej pozycji nie lubi to mnie podsumowała, czy jak będzie chciał skoczyć z mostu to też mu pozwolę... Niby po poradę właśnie przyszłam, ale sposób trochę chamski... Wiedziałam już, że się nie polubimy! Najpierw musiałam rozebrać Mikiego do pampersa co jeszcze bardziej spotengowało jego płacz - w takiej chwili zamiast leżeć na zimnej macie zdecydowanie wolał się przytulić. No ale czas to pieniądz... Pani zaczęła robić z nim takie wygibasy, że byłam w szokum. Przypomniało mi się jak dziadek chodził z królikami trzymając je za uszy. Widok Mikołaja wiszącego na jednej nóżce z głową w dół był dosyć nieprzyjemny - szczególnie, że ja staram się wszystko robić przy nim jak najbardziej delikatnie. Po oględzinach okazało się, że Miki ma za mało rozwiniętą motorykę rączek. Zostaliśmy nauczeni ćwiczeń, które mają poprawić jego napięcie posturalne. Musimy je teraz robić 4 razy dziennie. Na razie Miki je lubi, ale gdy zwiększymy ilość powtórzeń, może już nie być taki zadowolony. Po powrocie ze świąt kontrola i kolejne 150zł - ceni się pani, oj ceni.
Wczoraj zaczęliśmy już od rana. Najpierw miała być wizyta w kancelarii parafialnej w sprawie chrztu, jednak nikogo nie zastaliśmy. Pojechaliśmy więc od razu do chirurga dziecięcego. Znowu w drodze Miki przykimał na jakąś godzinkę. Obudził się już w lepszym humorze, bardzo ciekawiły go komunistyczne ściany w szpitalu ;-) Niestety znowu pośpiech zniweczył cały dobry nastrój. Pani chirurg śpieszyła się na blok, więc poprosiła nas poza kolejką, bo musielibyśmy na nią długo czekać aż wróci. Położyłam Mikiego, pielęgniarka przytrzymała mu główkę, rach ciach i wędzidełko przycięte... Było trochę płaczu ale to bardziej ze strachu niż z bólu, bo okolice wędzidełka nie są na tym etapie jeszcze unerwione. Spakowaliśmy manatki i wyruszyliśmy do domu. Miki trochę był zdziwiony swoim "nowym" języczkiem i mlaskał nim przez chwilę. Droga powrotna również na śpiocha.
Moje pierwsze prawdziwe buty.
No to w drogę!
Popołudniu znowu kurs. Tym razem najpierw zakupy przedświąteczne i obiad, a później poradnia alergologiczna. Ze wszystkich specjalistów, których mieliśmy okazję poznać dotychczas, pani alergolog okazała się najsympatyczniejsza (chociaż małą szpilę też wbiła sugierując, że doktor google nie wyleczy mi dziecka ;-)). Miki spokojnie oczekiwał na korytarzu, w trakcie wizyty też był pogodny. Nie przeszkadzało mu, że obca baba go smyra to tu to tam. Diagnoza oczywista - atopowe zapalenie skóry wynikające z alergii pokarmowej. Na co jest uczulony dokładnie mają wykazać badania z krwi. Dostaliśmy skierowanie na mleko, jajka i gluten. Dzisiaj nie chciałam zapewniać mu kolejnych atrakcji w postaci wbijanych igieł, ale w przyszłym tygodniu powinniśmy już coś wiedzieć. Swoją dietę również muszę odświeżyć i wyeliminować WSZYSTKIE produkty mleczne, również te, które zostały pozbawione laktozy (tutaj doktor google wprowadził mnie w błąd). Duża wagę muszę przykładać do pielęgnacji skóry. Metodą prób i błedów, niestety, muszę znaleźć preparaty najbardziej odpowiednie. Oferta apteczna dla atopików jest dosyć bogata, teraz tylko kwestia co podpasuje Małemu. Pani doktor zaplusowała sobie upartym przekonywaniem mnie, jak ważne jest karmienie piersią. Zdecydowanie odradziła dokarmianie mlekiem modyfikowanym, chyba że sytuacja mnie naprawdę zmusi (dobranie odpowiedniego mleka dla alergika nie jest taką prostą sprawą). Utwierdziła mnie tylko w tym co sama myślę. Chociaż przyznam się, że gdy Miki zaczął gorzej sypiać, z tej bezsilności, poczyniłam kilka prób dokarmiania - moje dziecko jest jednak zdecydowanym przeciwnikiem wszelkich gumowych cycusiów i "powiedziało" stanowcze NIE.
Elegancik
A co nam jeszcze zostało? W niedalekiej przyszłości pewnie czeka nas porada laryngologiczna, bo Miki od urodzenia ma małą torbielkę pod językiem. Jeśli sama się nie wchłonie, trzeba będzie zadziałać. Ale to jeszcze nie teraz.
Teraz możemy odpocząć od tych męczących wyjazdów, polenić się i zamiast spać w samochodzie - pospać w wózeczku na spacerach :-)
Nie lubię tych kombinezonów, ale cóż...
Mus to mus.
Czytaj dalej