Małe podsumowanie

Koniec roku to czas, w którym większość z nas tworzy osobiste podsumowania i plany na przyszłość. Na mnie zawsze najbardziej melancholijnie wpływał Nowy Rok. Bądźmy szczerzy, co roku miałam wtedy doła... Nie wiem skąd się to brało, tak jednak było od wielu wielu lat. Dlatego by wejść w Nowy Rok z weselszym nastrojem, swojego podsumowania dokonam już dzisiaj. Z resztą, w roku 2015 spotkało mnie mnóstwo pozytywnych rzeczy. Będzie to więc przyjemne zadanie.

Rok zaczął się leniwie i raczej bez perspektyw na większe zmiany w naszym życiu. Aż tu nagle w lutym Ukochany dostał nową pracę - uwolnił się w końcu z rodzinnego biznesu i zaczął się rozwijać.
Rozpoczął tym samym proces różnorakich zmian. Na Wielkanoc przyjechali moi rodzice - pierwszy raz, po ponad trzech latach od mojej przeprowadzki. Tydzień po świętach zrobiłam test i razem z pojawieniem się dwóch kresek, nasz świat przekręcił się do góry nogami. A może inaczej - życie w końcu wkroczyło na prawidłowe tory...

Od tego momentu czas płynął błyskawicznie. Chwaliłam się naokoło swoim coraz większym brzuszkiem. Szczęście rozrywało mnie od środka. Bałam się, oczywiście, ale to te pozytywne emocje częściej towarzyszyły mi na codzień.
Zaręczyny dołożyły kolejną cegiełkę radości.
Oczywiście najważniejszą chwilą były narodziny Mikołaja. Teraz już nie jestem JA, jesteśmy MY. Taka odpowiedzialność za drugiego, tak kruchego, człowieka jest z jednej strony przerażająca, z drugiej jednak nadaje życiu głębszy sens.

Pamiętam bardzo dokładnie co powiedziałam Ukochanemu rok temu gdy wypiła godzina dwunasta - że czuję, iż ten 2015 rok będzie dla nas przełomowy. Nie sądziłam jednak, że aż tak bardzo! :-)

Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że ten rok był NAJPIĘKNIEJSZYM w moim życiu.

Moje małe WIELKIE szczęście.



Czytaj dalej

Jak się ma teoria do rzeczywistości...

W ciąży bardzo chętnie czytywałam różne poradniki, odwiedzałam regularnie stronki parentingowe, słuchałam opowieści mądrych mam z doświadczeniem. Wiedzę zebrałam przeogromną. Czekałam więc z niecierpliwością aż będę mogła przejść od słów do czynów... I oto co mnie spotkało po drugiej stronie lustra.

Dziecko wcale nie śpi te 16-20 godzin na dobę. Przynajmniej nie moje. Mam wrażenie, że Miki czuwa cały dzień, a śpi tylko wtedy gdy cycuś jest blisko, na wyciągnięcie ręki - i to dosłownie. Wybudza go każdy głośniejszy dźwięk, rączki idą w ruch i jest bek... bo mamy nie ma obok. 
I w takich sytuacjach przydaje się jedna z metod dr Karpa - spowijanie. Jest to jedyny sposób żeby Mikołaj przespał dłużej niż pół godziny - przy dobrych wiatrach mogę ugotować obiad, zrobić pranie, posprzątać (oczywiście nie wszystko na raz, nie ma tak dobrze). 
W nocy ze spaniem sytuacja wygląda trochę lepiej, bo możemy pospać nawet ze trzy godzinki bez pobudki (czasem i bez kokonu, szok). Niestety przepłacamy to przeważnie przemoczonym pampersem i mokrymi śpioszkami (a jeśli nawet nie, to i tak fontanna zrobi swoje, bo przecież jedno ubranko na noc to za mało...). Zbieram więc wtedy w sobie wszystkie pokłady siły i miłości, i przebieram Malucha z nadzieją, że zaśnie od razu gdy poczuje suchą pidżamkę. Nie, nie, nie... Zazwyczaj tak się wtedy rozbudza, że tańcujemy ze sobą około dwie godziny. Są wtedy i marudzenie i płacz, ale też uśmiechy i oczy wielkie jak 5 zł. Całe szczęście rano jakoś zapominam o wszystkich nocnych mękach i z nową energią zaczynamy nowy dzień (skąd ta energia się bierze to nie mam pojęcia...).

"Po karmieniu odłóż dziecko do łóżeczka"... Taaaaa. A co jeśli dziecko przy karmieniu zasypia a wzięte na ręce od razu się przebudza? Wtedy dziecka nie odkładaj, skul się na krawędzi łóżka i przytul do niego. Pocieszny widok, tylko niestety pozycja dość nie wygodna... Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Motywacji dodaje mi fakt, że wszystko kiedyś musi minąć. Pierwszy miesiąc przeleciał nam jak błyskawica, więc i kolejne tylko śmigną. Będziemy się więc w końcu cieszyć widokiem śpiącego Mikusia w swoim łóżeczku. 

Jestem perfekcjonistką i lubię mieć wpływ na wszystko co mnie dotyczy. Dlatego też już od dawna studiowałam zalecenia dietetyczne dla matek karmiących. Wydawało mi się, że gdy będę przestrzegać podstawowych zasad, to mój Maluszek będzie zdrowy i szczęśliwy. A tu kolejna niespodzianka. Zwracam dużą uwagę, na to co jem jednak Miki i tak cierpi z powodu brzuszka... Jest to więc kolejna rzecz, na którą wpływy nie mam. Wiem, że jest to kolejna rzecz, którą trzeba przeczekać ale serce pęka gdy widzę jak się zwija z bólu gdy bączki nie chcą się wydostać na zewnątrz. W przypadku napadu bólu znowu pomaga spowijanie. Szum również jest pomocny, jednak sam nie daje takiego efektu. Miki pod choinką znalazł Szumisia więc zaprzyjaźniamy się z nim, pan kurier ma dzisiaj nam przywieźć teź otulacz do kompletu - zobaczymy jak się sprawdzi cały zestaw.

Aż ciekawa jestem co jeszcze mnie zaskoczy. Życie jest pełne niespodzianek...

A tak na zakończenie wierszyk, tak mi się przypomniał :-) 

Bączek, bączek, bączek
Nie ma nóżek ani rączek
Po co trzymać go w pupie
Niech se lata po chałupie.

Czytaj dalej

Święta, święta i po świętach...

Mikołaj większość świąt przespał lub przeleżał przy cycusiu. Był jednak tak łaskawy, że pozwolił mi nawet zjeść spokojnie kolację wigilijną. Dopiero wczoraj dopadła go straszna kolka, tak mi się przynajmniej zdaje - nic nie pomagało i wojowaliśmy się ponad godzinę. Najprostszy sposób okazał się oczywiście najlepszy - następnym razem postaram się o tym opowiedzieć. 
Ogólnie jednak w święta Miki był bardzo grzeczny - może towarzystwo obojga rodziców tak na niego wpłynęło :-) 
Niestety, jak to często bywa, wszystko co dobre szybko się kończy... Zostały nam jednak wspomnienia i mnóstwo zdjęć. To w końcu nasze pierwsze święta RAZEM.

Nie mogę się powstrzymać więc pochwalę się i Wam, jakiego mam w domu super przystojniaka (a nawet dwóch) :-) 



 


Cała rodzina oszalała na punkcie małego eleganta. A wysłane do rodziny ramki ze zdjęciem okazały się najlepszym gwiazdkowym prezentem :-) 

Czytaj dalej

Na Święta od serca...

Z okazji Świąt (i w sumie bez okazji również) życzę Wam drogie "już-mamusie" i "jeszcze nie-mamusie":
- cierpliwości - do swoich pociech, partnerów, rodziny oraz czasem i do samych siebie,
- zadowolenia - z tego, co przynosi nam na codzień ten przewrotny los oraz z tego czego sami jesteśmy autorami,
- miłości odczuwanej na wielu płaszczyznach - tej partnerskiej, rodzicielskiej i zwykłej, takiej ludzkiej,
- spełnienia marzeń - tych priorytetowych, życiowych, które są motorem naszych działań oraz tych najbardziej głupich, o których aż wstyd mówić.

Mimo że atmosfery świąt nie czuję nawet dzisiaj, zamierzam delektować się tymi dniami. I tego również Wam życzę!


Czytaj dalej

O tym jak pan doktor urodził mi dziecko...

Nadszedł właśnie czas, że mogę Wam opowiedzieć moją porodową historię...
Przed porodem zdawałam dosyć regularne relacje, również w trakcie pobytu w szpitalu. Na tą relację musieliście poczekać, bo i ja musiałam do niej dojrzeć.
Miki urodził się 10 dni po terminie. Co więc działo się przez ten czas?

18 listopada na wizycie w poradni zrobiono mi KTG - zero skurczów. Lekarz (tak przeze mnie wcześniej wychwalany) nie zbadał mnie ginekologicznie, nie zrobił też USG. Kazał jedynie przyjść na kolejny zapis za dwa dni, a później za kolejne trzy. "Pani się nie martwi, po terminie to dalej termin" - no ok, ale weź tu się człowieku nie martw jak ostatnie USG robione było miesiąc temu i dużo mogło się zmienić... Na kolejnym zapisie już lekkie skurczyki się pojawiły, na następnym również.

W związku z tym wylądowałam na oddziale położniczym z ciążą przeterminowaną. I co lekarz to opinia - "bo wie pani, trzeba być czujnym, w końcu jest po terminie"... sic! Szyjka jednak totalnie zamknięta, a skurcze pojawiały się tylko wieczorami (jest to charakterystyczne dla skurczy przepowiadających, nie dla tych właściwych). USG zrobiono dopiero po 3 dniach (w czwartek) - wody czyste, nic złego się nie działo. Nie można było jedynie obliczyć wagi Maluszka - nie wiem nawet z jakiego powodu. Uspokoiłam się, że wszystko jest w porządku. Miałam jednak nadzieję, że w końcu zacznie się coś dziać...

"Chce pani rodzić sama, to my damy pani szanse. Czas ma pani do niedzieli". Ok, super - w końcu jakiś konkret. Następnego dnia test oksytocynowy - szyjka bez zmian. Nastawiłam się więc na poniedziałek. "Już trudno, niech mnie tną" - tak wtedy myślałam, bo miałam już dość. Szczególnie, że inne pacjentki przychodziły i wychodziły, a ja dalej leżałam... Psychika zaczęła siadać.

Jednak w poniedziałek nic się nie wydarzyło - pierszeństwo miały planowe zabiegi i po prostu się nie załapałam. A cały dzień byłam naczczo - bo może a nóż widelec... Na wieczornym obchodzie decyzja - "Jutro, godzina 8:15, czas zakończyć tą ciążę, ile może pani czekać!?". Zostałam sama na sali, więc stwierdziłam, że przynajmniej się w końcu wyśpię i obudzę z nowymi siłami witalnymi (wcześniej się trafił zawsze ktoś chrapiący).

Godzina 20, przychodzi nowa pacjentka - z bólami porodowymi. Z tego co udaje mi się zrozumieć, położne namawiają ją na poród naturalny, jednak ona stanowczo odmawia. Cierpi całą noc, płacze, stęka, więc i ja nie śpię. "Jaki przewrotny los, powinny się panie zamienić" - powtarzają położne, a ja myślę sobie "kobieto, nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała być na Twoim miejscu!"

Rano okazuje się, że najpierw na cesarke zabierają sąsiadkę, potem będę ja. Ale też nie wiadomo o której, bo planowe zabiegi itd... Dobrze, że przed 8 przyjechał Ukochany, bo nie wytrzymałabym tego stresu i napięcia w samotności. Minęła jedna godzina, druga, trzecia... aż w końcu po 11 zadzwonił telefon, że jedziemy na blok. Byłam przerażona tym co ma się za chwilę wydarzyć. Nie mniej przerażony był przyszły tatuś. Starał się dotychczas tego nie pokazywać, ale w tamtej chwili trochę pękł.

Na sali operacyjnej atmosfera bardzo sympatyczna, jak na takie okoliczności. Na chwilę zapomniałam o stresie. Zaczęłam się na nowo denerwować gdy podeszło dwóch lekarzy, w tym jeden ze strasznie niewyraźną mową. Nie rozumiałam o czym ze sobą rozmawiają. Grzebali mi w brzuchu, a ja nie wiedziałam co mówią... byłam przerażona!!! Zrozumiałam tylko jedno, co akurat mnie nie uspokoiło - "dziecko owinięte pępowiną"... Poczułam, że wyjęli Maluszka, czekałam na płacz. A tu cisza... Pierwsza myśl - pewnie się udusił pępowiną! Więc to ja zaczęłam płakać. I po chwili słyszę - pierwszy płacz mojego synka! Lekarze dalej robili co należy, a mi przynieśli Mikusia i na chwilę położyli na piersiach. Jedyne co udało mi się w tych emocjach powiedzieć, to to że pięknie pachniał. Aż się wszyscy zaśmiali, że różne rzeczy kobiety mówiły ale tego jeszcze żadna. Anastezjolog w prezencie podarował mi dawkę leku uspokajającego, więc reszta zabiegu trwała dla mnie jakby sekundę.

Gdy wracałam na oddział nie mogłam się już doczekać, aż mi synka przywiozą. A tu ani Mikusia, ani Ukochanego... I znowu stres, że na pewno coś się stało. Jednak położna mnie uspokoiła, że tatuś bawi się już z synkiem ;-)

Dalej czas płynął już jak szalony. I tak dziś mija trzeci tydzień odkąd jesteśmy pełną rodziną!


Czytaj dalej

Ochotę mam na...

... na pewno nie na kurczaka! Na marchewkę i jabłuszko też nie!

Dzisiaj będzie trochę o jedzeniu. I o ograniczeniach.

Jako, że karmię piersią, będę walczyć, by robić to jak najdłużej (w granicach rozsądku oczywiście). I mimo że czasem mnie boli i jestem uziemniona na łóżku jakieś 75% dnia, to nie zrezygnowałabym z tego, a na pewno nie dla swojej wygody.
Nie stosowałam jak dotąd jakiejś szczególnie restrykcyjnej diety. Jadłam po prostu zdrowo, rezygnując tylko z rzeczy ciężkostrawnych i potencjalnie uczulających. 
I nie wiem czy to wynika właśnie z tego, czy bardziej z naturalnej, rozwojowej kolei rzeczy... ale od kilku dni Mikuś strasznie cierpi z powodu bolów brzuszka a na buzi pojawiły się czerwone krostki. Napina się, płacze przed zrobieniem kupki i puszcza sporo bączków... Strasznie mi go szkoda! Pomagają chwilowo ciepłe kompresy i delikatne masaże brzuszka. Wczoraj podałam mu też herbatkę koperkową, ale nie umiał sobie poradzić z butelką i wypił kilka łyczków tylko... resztę wypiła mamusia (a fuuuuu!).
Noc była dosyć spokojna, ale nad ranem znowu ten okropny płacz...

Postanowiłam więc sprawdzić czy może przypadkiem nie uczula go nabiał - w mojej codziennej diecie jest go naprawdę sporo... Od dzisiaj więc nie jem nic pochodzenia krowiego. Przez kilka dni będę go obserwować i zobaczymy czy znajdzie się winowajca... 
Obawiam się trochę o to, co będę jadła - szczególnie, że za kilka dni Święta...

Może panikuję za bardzo, ale nie potrafię tak bezczynnie patrzeć jak synuś cierpi. Na wadze przybiera prawidłowo - widzę to nawet po pierwszych przyciasnych ubrankach. Obawiałam się o to trochę, bo Miki jest typem degustatora - je często a niedużo (ale widocznie tyle mu wystarcza). Pewnie też dlatego w dzień ucina sobie raczej krótkie drzemki - matka za dużo w domu nie może zrobić, bo syn po chwili wzywa ;-) 

Jestem taka matka-wariatka! Co chwilę o coś się martwię. Jak jedna rzecz sie wyjaśni, zaraz jest coś nowego do przemyślenia...

Czytaj dalej

Razem, a może jednak osobno?



W uszach dźwięczą mi ciągle słowa kilku osób - "Paula, przyzwyczaisz i będziesz miała przerąbane!!! Nawet na krok się nie ruszysz..." I tak myślę całymi dniami, czy ja rzeczywiście tak źle robię?!

Tak, Mikołaj śpi z nami w łóżku - zazwyczaj między mamusią i tatusiem. Nie planowałam tego. Gdyby tak było, nie urządzałabym synkowi tak starannie jego kącika do spania. Z założenia miał spać w swoim łóżeczku...

Wszystko zaczęło się w szpitalu. Po porodzie przynieśli mi zawiniątko, przystawili do piersi i dalej radź se kobieto sama... Rana po cięciu bolała mnie tak mocno, że nawet kroplówka z lekiem nie pomagała. Słyszałam, że w niektórych szpitalach zabierają dzieci na pierwszą noc, by mama mogła pozbierać siły - u nas nie ma takiego zwyczaju. Więc tak jak mi Mikusia położyli, tak leżał. I tak spędziliśmy pierwszą noc przytuleni do siebie. Z jednej strony się cieszyłam, w końcu czekałam na to tyle długich miesięcy. Z drugiej jednak wymęczyłam się strasznie, bo bałam się, że zrobię krzywdę swojej Kruszynce i nie spałam całą noc... I tak moje zmęczenie zwiększało się z dnia na dzień. Szczególnie, że Mikołaj to nie aniołek (a w szpitalu dawał popalić podwójnie). Spanie razem stało się więc nie tylko przyjemne ale i wygodne.
Miki się przyzwyczaił, ja również. Czasami odkładam go do łóżeczka, jednak niemowlęce odruchy po chwili go przebudzają. A ja nie mam w sobie tyle siły i zaparcia, by go tak samego zostawiać. W poradnikach tak ładnie piszą, jak nauczyć dziecko samodzielnego spania. Tylko, że jak to bywa z poradnikami, nie w każdej sytuacji tak łatwo skorzystać z gotowych scenariuszy...

Ukochany nie robi mi żadnych wyrzutów z tego powodu (a tylko by spróbował!) więc oto co postanowiłam... Nie będę na siłę zaprzyjaźniać Mikusia z łóżeczkiem. Na razie, w miare możliwości, będę go odkładać w dzień. Jak już będzie przesypiać w nocy dłuższy czas bez budzenia, zaczniemy bardziej zaawansowane próby.
A jeśli do tego czasu za bardzo się do mnie przyzwyczai, trudno... Lepiej chyba czuć mamę cały czas niż tęsknić za jej obecnością...

Może myślę źle i zostanę za to skrytykowana. Jednak chyba najważniejsze by postępować zgodnie z tym co podpowiada nam serce a nie poradniki i inne doświadczone mamy... Amen!


Czytaj dalej

On to musi robić specjalnie...

Kto? Co?
Otóż mój syn... Mama w nocy przebudza się by nakarmić maleństwo. Przy okazji zmienia pieluszkę, by było sucho i przyjemnie. I jaką za to dostaje nagrode? Kupę po dwóch minutach - bo do świeżej pieluszki robi się najlepiej... Więc mama cierpliwie, na półśpiąco, zmienia pampersa kolejny raz. A że sytuacja lubi się powtarzać... po chwili kolejna kupa. Mama zaczyna się śmiać, ale nie wie co ją czeka za chwilę! Mikołaj marudzi w czasie przewijania, jak zwykle, aż tu nagle cisza - hmmm podejrzane... Po chwili mama czuje jak olewa ją fontanna ;-) Pośmiałaby się i z tego, gdyby nie fakt, że zmoczyła się cała pidżama Mikusia... trzeba było przebierać. Więc znowu ryk!

I tak sobie dziś w nocy wojowaliśmy... Rankiem miałam odespać, ale syn miał inny plan...


P.S. Wiecie co mnie denerwuje obecnie najbardziej? Głupie pytania typu "czemu on tak płacze?"... W matce rodzi się frustracja, hormony buzują, złość kipi uszami.
A odpowiedź jest w sumie prosta...
Bo jest kurcze noworodkiem, mówić jeszcze nie umie!

Czytaj dalej

Samo się nie zrobi...

Gdy dziecko śpi, śpij i ty... Taaaa, ma ktoś jeszcze jakieś świetne rady? Pranie zrobić trzeba, zjeść coś też by się przydało...

Kilka razy próbowałam olać wszystkie domowe obowiązki i po prostu położyłam się przy Maluszku - nie potrafię jednak zasnąć w dzień. A nawet jak uda mi się lekko przysnąć, to budzę się jeszcze bardziej wyczerpana... A zresztą Mikuś zawsze wie, kiedy się obudzić - nie zdążę się dobrze rozkręcić z robotą i trzeba kończyć.

Od wyjścia ze szpitala zdarzyło mi się dwa razy wyjść z domu - na zdjęcie szwów i do USC. Mikuś zostawał wtedy z babcią. I powiem wam tak... są takie dni, że nie mam ani chwili dla siebie (taki wymagający ten mój synuś) ale gdy pomyślę, że miałabym zostawić teraz Maluszka choćby na godzinkę, ogarnia mnie przerażający smutek. Nie tylko noworodek traktuje swoją mamę jako integralną część samego siebie, mama bez niego też nie potrafi funkcjonować... 

Są chwile, że dopada mnie słynny "baby blues" - szczególnie popołudniami, gdy robi się ciemno za oknem i czekamy z Małym na tatę. Cały dzień jesteśmy sami, samiusieńcy w dużym domu. Z obiecanego tygodniowego urlopu, tatuś musiał zrezygnować - był z nami w domu tylko dwa dni. Niestety, czas przedświąteczny w jego branży = kategoryczny brak urlopów :-( Gdyby Mikuś urodził się o czasie... no ale się nie udało. Kiedyś opiszę jak wyglądał mój poród, na razie jednak nie chcę wracać myślami do tych chwil.


Uświadomiłam sobie właśnie, że zostały dwa tygodnie do świąt... Od wielu już lat nie czuję świątecznej atmosfery, szczególnie od momentu gdy wyprowadziłam się z domu rodzinnego. Może ten mały człowieczek, który leży obok, pozwoli mi znowu poczuć tą magię ;-)

P.S. Dzisiaj zrobiłam dwa prania i ugotowałam zupę - łaskawy syn ;-) 
Czytaj dalej

Tyle pytań w mojej głowie...

Przez ostatnie dni bardzo zaprzyjaźniłam się z Wujkiem Google.  Co chwilę mam do niego jakieś pytania... czkawka  u noworodka, kichanie u noworodka, jak wygląda prawidłowa kupa itd. ;-)

Na szczęście w odpowiednim momencie przybyła fachowa pomoc. Odwiedziła nas dzisiaj pani położna. Bardzo przyjemna wizyta. Pogadałyśmy o tym co mnie niepokoi, otrzymałam kilka rad, o których wcześniej nie słyszałam. Całe to spotkanie odbieram jak najbardziej na plus. Szczególnie, że należę do tych osób, które lubią martwić się na zapas...

Po tych kilku dniach z moim Maluszkiem już się trochę poznaliśmy. Jaki więc jest mój synek?

To chłopak napewno żywiołowy - szczególnie w godzinach nocnych ;-) W dzień jakby dzieciaka nie było - aniołek.
Mikołaj bardzo lubi się przytulać - szczególnie do cycusia ;-) Mi to odpowiada jak najbardziej, bo sama też to bardzo lubię. Z jednej strony synuś, z drugiej ukochany - czego chcieć więcej?!
Jest też trochę nerwusek. Najgorsze są chwile przewijania. Bloger modowy to z niego nie będzie raczej ;-)
Jego temperament ujawnia się też w chwili przystawiania do karmienia - łapczywiec z niego straszny. Niestety płacimy za to oboje - on cierpi z powodu nałykanego powietrza, a ja z powodu jego płaczu...
Że jest przesłodki już nie muszę dodawać, każde dziecko takie jest dla swoich rodziców. Mikuś swoją słodycz pokazuje przede wszystkim swoim rozbrajającym uśmiechem - robi to jeszcze nieświadomie, ale potrafi powalić na kolana :-)



Korzystając z okazji, że Maluszek przysypia, dołączę do niego. W końcu gdy dziecko wypoczywa, mama powinna razem z nim!
Czytaj dalej

Pierwszy tydzień naszej WIELKIEJ PRZYGODY

Chciałabym napisać, że to najwspanialszy okres w moim życiu - tak jednak nie jest.
A powody?

Mikołaj przyszedł na świat przez cesarskie cięcie - dystocja szyjki macicy, brak rezultatów po indukcji oksytocyną. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że szyjka pełni tylko funkcję dekoracyjną i u mnie tak właśnie było. Z wielką zazdrością patrzyłam na kobiety, którym odchodziły wody, które płakały z bólu przy skurczach... Ja ciągle czekałam na decyzję - co dalej z nami?! Byłam wykończona psychicznie. Taka ciągła niepewność przyczyniła się też pewnie do tego, że po porodzie straciłam zapał do macierzyństwa... Opiekowałam się maluszkiem ale sprawiało mi to trudności - wśród położnych było niewiele takich, które szczerze pomogły. Zazwyczaj wychodziły z założenia, że muszę sobie dać radę...
Mikuś w szpitalu bardzo dużo płakał, ja nie spałam po nocach i wyglądałam jak zombie. Ale najgorsze miało dopiero nadejść...

Po czterech dniach lekarz na obchodzie stwierdził, że z jego punktu widzenia nie ma powodów by dalej leżeć i możemy iść do domu. Trzeba jednak poczekać na decyzję pediatry. No i klops! Wysoki poziom bilirubiny - Maluszek trafia do inkubatora pod lampy! Jak mnie ta informacja rozwaliła od środka - hormony tak zaczęły buzować, że przez dwie doby naświetlania wylałam hektolitry łez.
Mikołaj, i tak dziecko dosyć żywiołowe, w inkubatorze nie umiał spokojnie uleżeć. Co chwile ściągał sobie opaskę z oczu. Karmiłam go na zmiane mlekiem swoim odciągniętym i modyfikowanym... Przez dwa dni nie mogłam go przytulić - jemu też to wyjątkowo nie pasowało. To były naprawdę najgorsze dni w moim życiu! Wiem, że żółtaczka to u noworodków stan normalny ale moja słaba psychika po prostu nie dała sobie z tym rady...

W końcu nadeszła upragniona niedziela! Wypuszczono nas do domu! Późnym popołudniem, ale najważniejsze że w końcu wypuszczono. Z okazji mikołajek Mikuś został dosłownie obsypany prezentami. Przyjechali nawet moi rodzice i siostra. Poczułam jakby z serca spadł mi ogromny głaz!

Pierwsza nocka była super. Mały obudził się trzy razy na karmienie, nie marudził specjalnie. Dzisiejsza noc już była mniej idealna - próbowaliśmy położyć go spać w łóżeczku (jak dotąd spał przytulony do cycusia) i dawało to mierne rezultaty. Otwierał oczy po 10 minutach od przełożenia więc kursowałam tak przez pół nocy. Aż w końcu skapitulowałam... i Mikuś wylądował znowu w naszym łóżku. Będę z tym walczyć, jednak na razie muszę się nacieszyć tą bliskością, która została nam na chwile zabrana...

Oczywiście rana mnie boli, sutki mnie bolą i większość dnia chodzę jak koszmar z ulicy Wiązów - jednak gdy spojrzę na mojego synusia zapominam o tym wszystkim co jest przecież nieważne!

Chaos w tym poście może wynikać z tego, że piszę z telefonu a mały ssak leży obok przyssany do swojej mleczarni ;-)



Czytaj dalej

Cesarz Mikołaj

Cześć, mam na imię Mikołaj. Urodziłem się dwa dni temu. 1 grudnia o godz. 11:37 pan doktor wyjął mnie mamusi z brzuszka. Ważyłem 3430 g i miałem 60 cm długości. Wszyscy na sali operacyjnej wzdychali z zachwytu, jaki jestem fajny, duży chłopak :-)



Mamusia się na mnie naczekała (kiedyś Wam pewnie opowie)... Teraz czekamy razem - aż nas wypuszczą do domu. I dopiero się zacznie :-)

Czytaj dalej

Uparciuch już w brzuszku robi mamie na złość...

Niestety nie pochwalę się Wam dzisiaj jeszcze swoim Maluszkiem...  nie śpieszy mu się na ten mróz.

Co jakiś czas pojawiają się lekkie skurcze, ale w chwili gdy zaczynam się nastawiać że to JUŻ, znikają błyskawicznie... Poza tym szyjka jest całkowicie zachowana...
Wg USG nie zgraliśmy się z Mikusiem terminami - wg wszystkich parametrów to DZISIAJ jest jego dzień.

A jakie plany na najbliższe dni? Wczorajszy test OCT wyszedł prawidlowo, więc najpóźniej w niedzielę pierwsza indukcja oksytocyną. Jeśli i to nie pomoże, pewnie pòjdę pod nóż...

Nastawiłam się na poród naturalny, ale powoli zaczyna mi to być obojętne - byłe trzymać już synka w ramionach.

Ile można czekać???

Taki oto prezencik dostałam dziś w Kinder Niespodziance  ;-)
Czytaj dalej

Trzygwiazdkowy hotel to to nie jest...


No i stało się. Leżymy na oddziale od wczorajszego wieczora. Skurcze były dosyć częste, bolesne tak w granicach 2-3/10. Położone radziły, by może lepiej poczekać spokojnie w domu aż się akcja rozwinie... Lekarz jednak zalecił obserwację. W sumie nawet mi to na rękę...W domu jestem sama całymi dniami. Szpitalny klimat nie stresuje mnie jakoś specjalnie, a czuję się tu po prostu bezpieczniej.
W nocy skurcze pojawiały się dalej nieregularnie, ale były... Od rana cisza - na ktg tylko jeden mały skurczyk... Za to Mikuś aktywny bardziej niż zwykle.
Jednym z najmniej sympatycznych momentów, jak dotąd, są badania szyjki - okropnie nieprzyjemne i bolesne. Dzisiaj lekarz nawet wykonał lekki masaż...o my God!

Przy przyjęciu na oddział trafiłam akurat na znajomą położną ze Szkoły Rodzenia. Przebrnęłam wiec przez całą papierologię w miłym towarzystwie. W przydziale dostałam najbardziej skrzypiące łóżko. A na śniadanie byla oczywiście owsianka, moja ulubiona, a fuuuuu - cała wylądowała w koszu! Za chwilę obiad - ciekawe, co zaserwuje szef hotelowej kuchni ;-)


No nic, pozostało tylko czekać...
Mam nadzieje, że nastepnym razem pochwalę się już Synkiem :-)
Czytaj dalej

The Happiest Baby on the Block


Wspominałam niedawno o filmie poleconym przez położne ze szkoły rodzenia - "Szczęśliwe dziecko". Obiecałam, że podzielę się wrażeniami więc jeszcze na ostatku, postaram się w kilku zdaniach opisać o co w tym wszystkim chodzi. Zachęcam też by zajrzeć do książki - ja niestety nie miałam do niej aktualnie dostępu, ale niedługo Mikołajki, więc kto wie... ;-)


Mnie, osobie nie mającej żadnych doświadczeń z niemowlakami, metoda przedstawiona przez dr Harveya Karpa wydaje się trochę śmieszna i nierealistyczna - no bo jak to?! Jak to możliwe, że takie małe kroczki wystarczą by uspokoić syrenę alarmową? A jednak... Zasada 5 "S" ma wielu zwolenników i nazywana jest najskuteczniejszą metodą walki z płaczem niemowląt. Na czym ona polega?

Harvey Karp uważa, że każde dziecko rodzi się o jeden trymestr za szybko. Dlatego pierwsze trzy miesiące życia nazywa brakującym czwartym trymestrem. Należy więc stworzyć noworodkowi w tym czasie takie warunki jakie miałby on będąc jeszcze w brzuszku mamy. Przestrzegając wymienią zasadę 5 "S", mamy ponoć sukces w kieszeni...

Na czym więc to wszystko polega?
  • na Spowijaniu, czyli ciasnym owijaniu dziecka w kocyk lub otulacz


  • na ułożeniu w Stabilnej pozycji – na boku lub na brzuszku z głową lekko pochyloną ku dołowi

  • na wyciSzszszaniu –  czyli wystawianiu dziecka na głośny, jednostajny szum - nie ma znaczenia czy będzie to pralka, suszarka czy szum mamy do uszka

  • na Skokołysaniu, czyli kołysaniu dziecka w rytmicznym tempie
  • oraz na Ssaniu – czegokolwiek: od sutka, palca po smoczek

 I to by było na tyle. Wydaje się banalnie proste. Obym przekonała się o tym jak najszybciej! :-)

A wracając jeszcze do szumów - popularne stały się ostatnio Misie Szumisie. Ja znalazłam tańszą alternatywę, może mniej przytulaśną ale mam nadzieje, że równie skuteczną - aplikację na telefon "Baby Sleep Sounds". Może się sprawdzi, zobaczymy...


A tymczasem znikam do szpitala na "oględziny" - zobaczymy jakie będą dalsze zalecenia lekarza.
Brzuch twardnieje mi coraz częściej, czasami towarzyszy temu lekki ból (bardziej niż miesiączkowym, nazwałabym go jelitowym)...
Niepewność, która towarzyszy mi od kilku dni staje się coraz bardziej dokuczliwa. I chyba to jest najgorsze, nie jakiś tam bóóóóóól...
Czytaj dalej

Jakieś postępy w sprawie...?


Ostatnia wizyta u lekarza lekko mnie podłamała. Jak to? Żadnych skurczy? Byłam załamana, że trzeba będzie jeszcze tyle czekać...
A tu dzisiaj niespodzianka! Na KTG pojawiły się skurcze. Nawet je czułam - nie był to wielki ból, bardziej ucisk i napięcie brzucha. Jeśli przez weekend nie zacznie się akcja, to mam się zgłosić maksymalnie we wtorek do szpitala z torbami :-)
Widzicie... co lekarz to inna opinia. Mój twierdził, że nie ma się co śpieszyć, wszystko w swoim czasie. A dzisiaj ordynator, że jak jest po terminie to na co czekać, można zacząć stymulować. Trochę zgłupiałam... Chciałam już nawet dzwonić do lekarza prowadzącego ale przecież chyba ordynator, mądra głowa z dwiema literkami przed nazwiskiem, wie co mówi ?!

Na pierwsze KTG poszłam całkiem nieprzygotowana. Nie wiedziałam jak to badanie będzie wyglądać. Leżałam pół godziny na lewym boku i patrzyłam się w monitor. Skumałam, że jedna wartość to tętno dziecka - ok, było w porządku. Druga natomiast, musiała obrazować skurcze macicy. No i super - tylko jakie wartości są prawidłowe? Obserwowałam zmieniające się liczby z lekkim niepokojem. Wartości raz malały, raz rosły - nie wiedziałam co się dzieje. Po powrocie do domu postudiowałam więc trochę internet.
Dzisiaj już wiedziałam co i jak, więc leżałam sobie na większym luzie. 


Pagórki na dolnym wykresie to właśnie skurcze. Gdy zaczyna się poród, wykres wygląda trochę inaczej - górki pojawiają się częściej a ich szczyty są bardziej wydłużone. Obrazuje to częstotliwość pojawiania się skurczy oraz długość trwania.

W czasie trwania ciąży ani razu nie spotkałam się w szpitalu z jakąś nie miłą reakcją personelu. A mówią, że szpitale pełne są ludzi wrednych i niesympatycznych.... Położne w przychodni - babki "do rany przyłóż", można pożartować ale i pogadać o konkretach. Lekarz prowadzący - już kiedyś pisałam, świetny facet (chociaż ma swoje humorki). Położne na oddziale - też świetne kobiety. Ordynator - rzeczowy człowiek, lekko służbowy ale przy tym całkiem sympatyczny. Oby takie moje zadowolenie trwało do samego końca!

A teraz czas na spacer! Będę walczyć z wiatrem :-)
Czytaj dalej

Mój plan naprawczy...


Nie chcę już być w ciąży! 
Lubię swój brzuszek, ale chciałabym już mieć Maluszka na rękach. Cały dzień czuję się w miarę ok, jednak wieczorem jest po prostu źle... Żadna pozycja nie jest dobra, szukam tej odpowiedniej - ale taka po prostu nie istnieje. Aż się boję pomyśleć co czują kobiety, które mają większy brzuch i sporo przytyły.

Mądre głowy twierdzą, że istnieją naturalne i bezpiecznie sposoby przyśpieszenia porodu. Zaczynam więc wdrażać plan w życie...

Po pierwsze - spacery! Niestety trochę to trudne do realizacji przy panującej za oknem pogodzie. Będę jednak walczyć i ze sobą i z aurą, by codziennie chociaż na chwilę wyjść z domu. Rozleniwiłam się za bardzo ostatnio. Może i dlatego Mikuś jakoś się nie śpieszy do wyjścia?!

Po drugie - schody! Żadnego ułatwiania sobie życia - żadnej windy. Weszłam dzisiaj nawet na 3. piętro w szpitalu. Doczłapałam się co prawda z okropną zadyszką ale jaka byłam z siebie dumna! W domu też mam schody, trzeba się z nimi bardziej zaprzyjaźnić.

Po trzecie - "no stress"! W wielu przypadkach poród przychodzi właśnie w chwili, gdy przyszła mama się po prostu zrelaksuje. A więc przed snem jakiś dobry film. Na dzisiaj w planie "Szczęśliwe dziecko" - reportaż o autorskiej metodzie kojenia płaczu niemowląt dr Harveya Karpa, amerykańskiego pediatry (opiszę później swoje wrażenia).

I w końcu... po czwarte - seks! Przy współżyciu podwyższa się poziom dwóch hormonów - prostaglandyny (jest obecna w spermie i zwiększa rozwarcie szyjki macicy) oraz oksytocyny (powoduje skurcze macicy). Jest to oczywiście opcja dla kobiet, których ciąża nie jest zagrożona - byłoby to niebezpieczne dla płodu. Jednak przypadku braku przeciwwskazań, metoda ta ma same zalety ;-)
Od jakiegoś czasu mam opory przed takim zbliżeniem - Maluszek już przecież nie jest taki mały. Gdzieś tam z tyłu głowy pojawiają się więc wątpliwości, czy to aby właściwe... Ale może narzeczony znajdzie sposób, żeby mnie przekonać hehe :-)

Oby to było już ostatnie zdjęcie...

Jutro zabiorę się też chyba za lekkie porządki. Nawet na blogu małe zmiany, czemu więc nie dokonać jakiś w realnej przestrzeni?! :-)


Czytaj dalej

Jakieś plany na sobotę...?


- Ej Paula, czy my nie mieliśmy czegoś zrobić w sobotę? Bo mam takie wrażenie, że coś było...
- Ekhm, noooo.... mieliśmy rodzić...
- A no tak! Wiedziałem!

Ten dialog wygrał dzisiejszy dzień! A mój narzeczony udowodnił jaki z niego Homo Sapiens Sapiens ;-)

Wg karty ciąży to właśnie na 21. listopada wypada termin porodu. Niestety prawdopodobnie sobotnie plany trzeba przesunąć. Na KTG żadnych skurczy. Na kolejne badanie idę jeszcze w piątek, potem w poniedziałek... Synusiowi nie śpieszy się zbytnio - za dobrze mu w brzuszku.
A jutro spotkanie w szkole rodzenia, może Mikusiowi udzieli się klimat oddziału położniczego i już tam zostaniemy ;-)

Wracając do tatusia - za kilka miesięcy pewnie będę mogła stworzyć podobny album jak ten poniżej. Warto zajrzeć, żeby się pośmiać i porównać ;-)


Czytaj dalej

Ciężkie jest życie celebrytki...

Tytuł posła oczywiście trochę ironiczny ;-) Otrzymałam bowiem kolejne dwie nominacje do Liebster Blog Award i tak mi się to jakoś skojarzyło z udzielaniem wywiadów. 

Pytania od zainspirowanaciaza.blogspot.com :

1. Od kiedy piszesz bloga?
Od czerwca - wtedy poszłam na pierwsze zwolnienie lekarskie związane z ciążą. Uważałam, że nie dam rady wytrzymać trzech tygodni w totalnym lenistwie. I stąd pomysł na bloga.

2. Jak zaczęła się Twoja przygoda w sieci?
Kilka lat temu założyłam bloga kulinarnego, który jednak umarł śmiercią naturalną. Ja straciłam chwilowo motywację do kucharzenia i jakoś tak wszystko się posypało. Z tym blogiem myślałam, że będzie podobnie. Jednak jak na razie dzielnie trzymam się planu :-)

3. Jakie masz plany na najbliższy rok?
Plany kręcą się wokół rodziny - to jasne. Przede mną same nowości. Pierwsze Święta, pierwsze wiosenne spacery, pierwsze wakacyjne wyjazdy. Zamierzam wykorzystać czas urlopu macierzyńskiego jak najlepiej - wycisnąć go jak cytrynę :-)

4. Czym się zajmujesz w wolnych chwilach?
Aktualnie mój czas jest jedną wielką wolna chwilą ;-) Ale zanim jeszcze miałam go aż tyle, lubiłam podróżować. Nawet jeśli był to wyjazd na kilka godzin do rodziny w odwiedziny. Nie cierpię siedzieć w miejscu zbyt długo... Między innymi dlatego też zaczęłam biegać. Mimo że do treningów czasem musiałam się zmuszać, efekty i wiszące medale rekompensowały mi zawsze te wysiłki.

5. Ile czasu dziennie poświęcasz na swoja pasje?
Jako że moje pasje związane są raczej z aktywnością, aktualnie musiałam z nich zrezygnować. Próbowałam swoją energię skierować w bardziej twórczą stronę - zaczęłam robić kartki hand-made. Sprawiało mi to sporo przyjemności i poświęcałam na to nawet kilka godzin dziennie. Jednak z biegiem czasu zrezygnowałam, bo za bardzo męczyła mnie pozycja siedząca - brzuszek zaczynał trochę przeszkadzać ;-)

6. Twoje marzenie z dzieciństwa?
W dzieciństwie bardzo chciałam mieć zwierzątko. Rodzice nam nigdy nie pozwolili - mieliśmy jedynie rybki w akwarium. Ale do rybki się nie przytulisz, nie weźmiesz jej na spacer. Obiecałam sobie więc, że na pewno kiedyś kupię psa. No i... nie kupię. Związałam się z alergikiem.

7. Ulubiona potrawa?
Uwielbiam wszystkie potrawy makaronowe. Nie umiem wybrać jednej. Za bardzo lubię jeść :-)

8. Kim będziesz za 10 lat?
Za 10 lat będę już prawie "ryczącą czterdziestką" :-) Będę się realizować zarówno na polu zawodowym jak i domowym. Zamierzam być kobietą zadbaną, aktywną, która będzie czerpać z życia garściami.

9. Sposób na chandrę?
Chyba nie mam takiego sposobu. Chandra musi minąć i już. Nawet słodycze nie pomogą ;-)

10. Czekolada czy alkohol?
Alkohol - oczywiście w odpowiednich dawkach. Uwielbiam wino (dobrze trafiłam, bo teść ma pełną piwniczkę domowych wyrobów :-)). Smakuje mi też piwna goryczka. Ale potrafię żyć bez alkoholu - jestem bardziej degustatorką niż wielką entuzjastką.

11. Dokończ zdanie: Kocham...?
Kocham swoich bliskich. Zarówno tych, którzy są bardzo daleko ode mnie (rodzice, rodzeństwo itd.). Jak i tych, którzy przytulają się do mnie każdego wieczora (narzeczony i synuś, jeszcze w brzuszku).

Pytania od healthylifestylemum.blogspot.com  :

1. Zaczęłam prowadzić bloga ponieważ...
Miałam dużo wolnego czasu i ogromną chęć dzielenia się swoimi myślami.

2. Moim największym sukcesem jest...
Na początku pomyślałam o pracy - niewiele koleżanek ze studiów tak szybko i bezboleśnie znalazło pracę w zawodzie. Ale to chyba jednak nie to... Największym sukcesem jest chyba założenie rodziny - na razie jeszcze takiej nie do końca "posklejanej". 

3. Ulubiony kolor?
Aktualnie lubuję się w szarościach. Nie mam chyba jednak jednego ulubionego koloru. Zależy to i od aktualnych trendów modowych, i od pory roku. No i od mojego nastroju :-)

4. Najbardziej zwariowana rzecz jaką zrobiłam...
Kurcze, nic nie przychodzi mi do głowy... Myślę, że na te najbardziej szalone rzeczy jeszcze przyjdzie czas. Nie chcę bowiem prowadzić nudnego i szarego życia.

5. Szczęście to...
Na pewno nie chwilowe odczucie. Szczęście to bardziej długotrwały stan umysłu (przynajmniej wg mnie). Mimo że, czasami przeżywam okropne rozterki, smutki, nerwy, to uważam się za osobę szczęśliwą. 

6. Ulubiona książka?
Jednej nie ma. Lubię twórczość J.L. Wiśniewskiego. Połykam jego książki w mgnieniu oka. Chociaż narobiłam sobie już sporo zaległości...

7. Jakie pasje Ci towarzyszą?
Lubię pracę dziećmi. Daje mi ona sporo satysfakcji. Szczególnie gdy połączę ją z jakąś artystyczną aktywnością. Lubię kombinować z plastycznymi rzeczami. I to chyba mogłabym nazwać swoja pasją - taką mało regularną, ale jednak.

8. Czuję się spełniona gdy...
Ktoś pochwali moje starania. Wiele spełnienia na początku dawała mi moja praca, z czasem jednak trochę mi spowszedniała.

9. Twoje największe marzenie?
Aktualnie chcę być jak najlepszą mamą i żoną. Wszystkie marzenia wiążą się mniej lub bardziej z tym

10. Ulubiona potrawa?
Pisałam już o tym wyżej. Makarony, makarony, makarony... Pod każdą postacią. 

11. Jaki chciałabyś dostać prezent?
Chciałabym dostać robota kuchennego, ewentualnie jakiś dobry blender (bo mój już ledwo zipie). Sporo czasu spędzam w kuchni, bo lubię, a takie gadżety ułatwiły by mi pracę :-)

No i to by było na tyle.


Ostatni tydzień był dosyć męczący, pisałam już o tym. Kolejny zapowiada się podobnie. Raz - dwa raz dziennie odczuwam lekkie skurcze, jakby miesiączkowe. Strasznie też boli mnie krocze, szczególnie gdy chodzę.
Spotkanie z Mikusiem już coraz bliżej! :-)
Czytaj dalej

A czemu ta pani ma taki duży brzuch?

Dzisiaj też będzie krótko. Czuję się fatalnie. Na porannych badaniach przy pobieraniu krwi prawie zemdlałam... Nie wiem skąd takie nagłe osłabienie, szczególnie że ostatnie dni były w miarę dobre.

Mimo że dzień zaliczam raczej do tych gorszych, wydarzyła się jedna fajna rzecz. Czekając w kolejce w szpitalu zauważyłam, że obserwuje mnie pewna dziewczynka. Czekała z mamą na pobranie krwi tak samo jak ja. Łatwo można było zauważyć, że jest chora - jakieś upośledzenie umysłowe zapewne. W pewnym momencie zaczęła zadawać mnóstwo pytań - "a czemu ta pani ma taki duży brzuch?", "a czemu ten brzuch się rusza?". Gdy usłyszała, że "ta pani" będzie miała dzidziusia, tak się ucieszyła, że aż zaczęła skakać ;-) Musiało też paść pytanie "kiedy?" i "czy będę mogła je odwiedzić?". I jak tu odpowiedzieć na takie pytania... Wystarczyło na szczęście uśmiech od ucha do ucha :-)

A tak à propos "kiedy?" - Ukochany wczoraj próbował negocjować z synkiem w brzuszku na temat jego przyjścia na świat. Jak widać nie tylko ja nie mogę się tego momentu doczekać ;-) Ustalili ponoć nawet, że przywitamy się szybciej niż to zaplanowane - tatuś chciałby bowiem jak najszybciej pójść na umówiony urlop ;-) 

Przy okazji - zachęcam do zajrzenia na poniższą stronkę :-) Pewnie macie podobnie - u mnie wszystko tak pasuje, jakby ktoś mnie podglądał ;-) 


Czytaj dalej

A po burzy zawsze wschodzi słońce...

Poród zbliża się wielkimi krokami, naszło mnie więc na podsumowania.

Wszyscy naokoło mówią "zleciało co?". Jakie zleciało? Mi czas wlecze się okropnie. Może i początek ciąży rzeczywiście śmignął, ale potem... Uświadomiłam sobie, że jestem już trzy miesiące na zwolnieniu - i od tego momentu czas dłuży się niemiłosiernie. Tyle miałam planów na ten czas, większość z nich jednak gdzieś poginęła. Tyle miałam książek przeczytać, tyle filmów obejrzeć, tyle qullingowych kartek zrobić... Jedynie z bloga nie zrezygnowałam - o dziwo!

Zaczynają mnie denerwować teksty z serii "no to kiedy?". Sama chciałabym to wiedzieć. Teoretycznie mamy jeszcze 2 tygodnie do terminu. Od jakiegoś czasu nie opuszcza mnie przekonanie, że zacznie się na pewno wcześniej. Jednak ani brzuch się nie opuszcza, ani czop nie odchodzi, skurcze mam też bardzo sporadyczne i raczej lekkie. Chociaż jak to mówią, każda kobieta rodzi inaczej i nie ma co się sugerować opowiadaniami innych doświadczonych mamusiek - nie znasz dnia ani godziny.

Jak sobie pomyślę o tych trzech miesiącach zwolnienia, to aż mnie przechodzą dreszcze - przecież to taki kawał czasu. W innych okolicznościach miałabym dom wysprzątany na błysk, spiżarnie zapełnioną słoikami na zimę i pełną lodówkę pyszności. Widzicie jaka ja jestem? Już nachodzą mnie wyrzuty sumienia, że tak marnotrawię czas...

Gdybym miała opisać taki swój typowy dzień, to miałabym problem. Nie mam pojęcia, co ja robię przez tyle godzin... Po przebudzeniu zawsze mija trochę czasu, aż się zwlekę z łóżka. Później jakieś śniadanie, ogarnięcie pokoju. Gdy mam dobry dzień to coś ugotuję, pomyję naczynia (teraz już z tego rezygnuję, włączam zmywarkę, bo zbyt długie stanie trochę mnie męczy). A potem już tylko czekam aż Ukochany wróci z pracy, a wraca niestety późno :-(. I tak jakoś mija dzień za dniem. Czas ucieka mi trochę przez palce. I nie czuję, żebym przez takie odpoczywanie jakoś specjalnie zbierała siły. Może to też trochę wina tej jesiennej pogody za oknem.

A teraz trochę o tym, jak się zmieniłam przez te 9 miesięcy.

Fizycznie? Nie bardzo. Przytyłam trochę, to oczywiste. Jednak myślę, że 12 kg przy moim wzroście to niewiele, szczególnie, że większość poszło w brzuszek, biust i tyłek (co akurat mi odpowiada ;-)). Nie puchną mi ani nogi ani ręce, jedynie żyły na całym ciele stały się bardziej widoczne (wcześniej też miałam do tego tendencję). Przestały mi wypadać włosy - nawet pojawiło się sporo nowych, szkoda tylko że siwych ;-( Paznokcie odżyły, nie łamią się i są po prostu ładniejsze niż wcześniej.
Ciemniejszych stron stanu błogosławionego też jakoś specjalnie nie odczułam. Nie wymiotowałam ani razu, mdłości miałam krótko i jak jeszcze nie znałam ich przyczyny ;-) Kilka razy musiałam podleczyć infekcję -  a to grzybiczą a to bakteryjną - też raczej normalka. Jedyne co mi dokuczało przez jakiś czas, to uporczywe zaparcia i zgaga. Które wynikały bardziej z mojej nie do końca dobrej diety.

Emocjonalnie? Jako osoba raczej skryta i nieśmiała, miałam często problemy ze wstydem. Nawet w niektórych sytuacjach intymnych. Wraz ze zmianami, które stopniowo ogarniały moje ciało, zaczęłam się mniej wstydzić swojej fizyczności. Stałam się bardziej "wyszczekana" i nie boję się już wyrażać swoje zdanie. Może to dlatego, że większość dnia jestem sama, wieczorami potrafię gadać jak najęta. Dopytywać, dociekać, zagadywać - buzia się nie zamyka. Staram się z tym walczyć - naprawdę! - by nie mówić tylko o ciąży i o dziecku - jednak większość rozmów ze znajomymi i tak w końcu schodzi na te tematy. Przestałam się zajmować rzeczami nieistotnymi, które kiedyś były dla mnie ważne. W galerii potrafiłam spędzić cały dzień na zakupach - a to ciuchy, a to buty, kosmetyki itd... Teraz interesują mnie jedynie zakupy "dla dziecka" - obawiam się, że to zwiastun tego, że będę taką "matką wariatką".

I kto by pomyślał, że wszystko zaczęło się tak zwyczajnie - od zrobienia testu ciążowego "tak tylko dla spokoju" :-)



Bardzo długo nie bałam się porodu. W ogólnie o tym nie myślałam, a już na pewno nie w kategoriach bólu i cierpienia. Później zaczął się okres paniki i przyzwyczajania się do myśli, że boleć będzie na pewno. Teraz jakoś znowu jestem spokojna - poboli i przestanie...

Czyżby to taka cisza przed burzą? ;-)
Czytaj dalej

Coś Ty taka rozgadana?

Usłyszałam wczoraj, że gadam jak najęta. Dzisiaj więc mniej słów, a więcej obrazu...

Namówiłam w końcu Tatusia na mini-sesyjkę :-) Udało się wybrać tylko kilka sensownych ujęć - jakoś zgubiłam fotogeniczność w czasie ciąży ;-)






P.S. I jak widać na załączonych obrazkach - nadal jestem w dwupaku :-)
Czytaj dalej

Umiesz liczyć?


... Licz na siebie!

To motto towarzyszy mi od kilku dni. Zaczęło się w sobotę... Święto, goście, sprzątanie, gotowanie - a w tym wszystkim ja. Ja w ciąży i to w 9. miesiącu. Dałam się nabrać (o ja naiwna!), że nic nie będę musiała robić. No i się na to wszystko zgodziłam. Po tym weekendzie do dziś odczuwam bóle kręgosłupa, chociaż wcześniej na nie nie narzekałam. Miałam też w sobie więcej wigoru. A teraz? Nie wiem czy to z przemęczenia fizycznego czy bardziej tego psychicznego, ale zmuszam się do wszelkiej aktywności. 
A co jest najbardziej dobijające w tym wszystkim? Podejście niektórych osób - wydawać by się mogło, że z racji wspólnego zamieszkania - najbliższych... Nie życzę nikomu, by usłyszał: "przecież ciąża to nie choroba!" Niech więc haruje ta nasza ciężarówka jak dziki osioł, bo przecież ma tyle czasu by potem odpocząć... Za każdym razem gdy dzieje się coś podobnego, obiecuję sobie, że to ostatni raz! No i tak sobie obiecuję i obiecuję...
Nie oczekuję rad odnośnie tej sprawy, bo sama wiem co powinnam robić. Tylko, że nie zawsze się tak da. Po prostu musiałam to wszystko "wyrzygać" ;-) 

Moje hormony wariują coraz bardziej. Potrafię się śmiać z głupot, a za chwilę ryczę jak oszalała i prawie pakuję swoje walizki. W sumie to nie wiem, czy winić o to jedynie hormony. Mam wrażenie, że stojąc w obliczu tak wielkich zmian jakoś oczyszcza mi się umysł. Olewam nieistotne sprawy, natomiast tym ważniejszym nadaję wyjątkowo priorytetowe znaczenie. I przez to też wczoraj tak się pożarłam z narzeczonym, że do dziś mnie trzyma taaaaka złość. Zazwyczaj nerwy przechodziły mi po krótkim czasie. Dzisiaj po prostu nie mogę!

Wiem, że ponoć pochodzimy z innych planet i nie możliwe jest byśmy myśleli tak samo. Jednak w takich chwilach, najtrudniejszych ale też i najszczęśliwszych w życiu, powinniśmy chyba być jednością. A ja mam wrażenie, że wszyscy naokoło (łącznie z Nim) zapominają o tym, co się za chwile wydarzy. W moich wyobrażeniach całkiem inaczej to wyglądało. I nie wiem, czy to ja przesadzam i robię z igły widły, czy to jednak z moim otoczeniem coś jest nie tak.

W moim rodzinnym domu, praca nigdy nie była najważniejsza. Rodzice pracowali ciężko, ale mieli czas również dla nas. Dlatego tak bardzo drażnią mnie wszelkie objawy pracoholizmu. Bo wiem jak łatwo wpaść w sidła, przez które zaczynają się psuć relacje... Dlatego też, większość moich sprzeczek z narzeczonym związane zawsze było z pracą i tym, że zajmuje ona zbyt ważne miejsce w hierarchii wartości. 


Strasznie chaotyczne to co napisałam, wiem. Nie potrafię zebrać myśli i stąd taki trochę bezsensowny słowotok.

P.S. Zaczynam odczuwać bóle w podbrzuszu - niezbyt mocne i nieregularne. Obserwuję brzuszek ale na razie nie widzę, żeby się jakoś szczególnie zmieniał. Staram się ruszać jak najwięcej by być lepiej przygotowaną do porodu, jednak samotne spacery po mieście już odpadają. Za bardzo się boję, że zacznie się w nieodpowiednim miejscu i czasie...
Czytaj dalej

Wicie gniazda...

Wyczytałam, że to jeden z pierwszych objawów zbliżającego się porodu. Czyli, że to JUŻ? :-o
Większość wczorajszego dnia spędziłam na porządkach. Uważałam oczywiście, żeby się nie przeforsować - jednak musiałam coś zrobić z energią, która rozsadzała mnie od środka. Na wieczór niespodziewanie dotarło do nas łóżeczko. Nie obyło się oczywiście bez małych problemów przy składaniu, ale przynajmniej mogłam się pośmiać z tatusia majsterkowicza :-) Odkąd łóżeczko stoi w pokoju, coraz bardziej czujemy, że niedługo pojawi się w nim mały Człowieczek... Bywały momenty, że czasami to do nas jeszcze nie docierało. Pochwalę się też, że falbankę zrobiłam sama z lnianej firanki ;-) A Mama obiecała mi uszyć biały przybornik (niestety nie było go w komplecie z pościelą).
Dzisiaj mam już trochę mniej energii, więc leżę na kanapie i cieszę się widokiem :-)


Wydaje mi się, że brakuje mi tylko kilku drobiazgów. Ale cały czas mam wrażenie, że zapomniałam o czymś ważnym... I à propos zakupów - kolejny raz otrzymałam pytanie "Czego wam brakuje dla Dzidziusia?". Gdy kuzyn spytał nas o to jako pierwszy to od razu mu powiedziałam, że jeśli już pyta to ucieszylibyśmy się z jakiejś fajowej karuzeli do łóżeczka. I na tym moje pomysły się kończą. Poza tym czuję się niezręcznie mówiąc komuś co ma kupić - głupia sytuacja. Gadżetów dla niemowlaków jest całe mnóstwo, uważam jednak że większość z nich to niepotrzebnie wydane pieniądze.

A jakie Wy podarunki otrzymałyście po narodzinach (albo jakie byście chciały otrzymać)? Może będzie to dla mnie pomocne :-)
Czytaj dalej

Comiesięczny raport...

Kolejna wizyta lekarska za nami. Niestety pan doktor nie miał dzisiaj za bardzo humoru - myślałam że sobie tak swobodnie pogadamy. Ale i tak wypytałam (jak to ja) o wszystko co mnie interesowało. Mikuś leży sobie główką do dołu i waży 2500 g. Następną wizytę mamy dopiero za 3 tygodnie - wszystko przez święto 11 listopada, które wypada akurat w środę. Dostałam skierowanie na badania krwi i moczu, by mieć aktualne wyniki w razie porodu przed terminem. Lekarz pobrał mi również wymaz w kierunku paciorkowca (GBS). No i to by było na tyle. Na razie brak jakichkolwiek przeciwwskazań by rodzić naturalnie.
Jak zwykle w kolejce w poradni nasłuchałam się różnych historii. Poród jest oczywiście tematem numer jeden w takich miejscach. Starałam się jednak jednym uchem wpuszczać a drugim wypuszczać, bo można zwariować.
Ładna pogoda się dzisiaj trafiła. I całe szczęście, bo dzień już od rana zapowiadał się bardzo aktywnie (przynajmniej w porównaniu z ostatnim leniwym czasem). Poszłam więc sobie spacerkiem do pracy by zostawić zwolnienie. Oby takie słoneczne dni pojawiały się jak najczęściej, bo od razu nastrój się poprawia.
Za chwilę idę też do szkoły rodzenia, zobaczymy czego nowego się dzisiaj nauczę :-)
Czytaj dalej

Liebster Blog Award



Jak dotąd unikałam wszelkich zabaw typu nominacje. Nie polałam się nawet wodą z lodem, przez co zostałam uznana za tchórza ;-) Ta zabawa przypadła mi jednak do gustu, więc czemu nie...

"Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Dziękuję http://bellazpociagu.blogspot.com za nominację.

No więc zaczynamy...

1. Czy ciąża zmieniła coś w Twoim życiu?

Zmieniła wszystko! Byle jakie dotąd życie zaczęło nabierać sensu. Mimo, że już od wielu lat mam przy sobie ukochaną osobę, zawsze czegoś mi brakowało. Żyłam od weekendu do weekendu, od świąt do świąt, od urlopu do urlopu. Takie monotonne i przewidywalne funkcjonowanie przestało w pewnym momencie wystarczać. I w dobrym momencie zaczęły pojawiać się zmiany...

2. Co w życiu daje Ci największą radość?

Hmmm.... trudno w sumie powiedzieć, bo wiele rzeczy mi ją daje. Zazwyczaj jednak wszystkie najradośniejsze chwile związane są z jakąś aktywnością. Męczy mnie odpoczynek na kanapie, więc im więcej się dzieje na około tym ja lepiej funkcjonuję.

3. Twoja ulubiona książka/film?

Jeśli chodzi o książki to jestem raczej literacką ignorantką :-( Próbuję z tym walczyć, ale zazwyczaj przegrywam. Jak wspomniałam przed chwilą, książka, kapcie i kanapa to nie dla mnie... Z filmem jestem bardziej zaprzyjaźniona, ale swojego ulubionego chyba nie mam. Najwyższą ocenę na filmweb.pl jak dotąd przyznałam dla filmu "Amelia", wynika to chyba jednak bardziej z sentymentu. Tyle filmów już obejrzałam, że naprawdę trudno wybrać jeden tytuł.

4. Jakie jest Twoje najpiękniejsze wspomnienie?

Jednego konkretnego nie mam. Jednak wszystkie te najpiękniejsze są związane z rodzinnymi wyjazdami. Gdy byliśmy dziećmi, rodzice w każdą wakacyjną niedzielę zabierali nas nad jezioro. Pakowali jedzenie do torby i znikaliśmy z domu na caaaaluśki dzień. Po wyjściu z wody zawsze dostawaliśmy pomidora do zjedzenia w całości - śmieszy mnie to teraz, ale wtedy to był właśnie smak szczęścia :-) Z resztą słabość do pomidorów została mi do dzisiaj.

5. Jakie są Twoje zalety?

Łatwiej byłoby mi opisać swoje wady, co świadczy chyba o tym, że jestem z natury raczej skromną osobą. Do każdego zadania podchodzę z największym profesjonalizmem, nie lubię robić nic byle jak. Taka perfekcyjność jest często zgubna, jednak w sytuacjach zawodowych bardzo mi się przydaje. Jestem też opiekuńcza, nie potrafię odmówić osobie, która prosi o pomoc.

6. Czym jest dla Ciebie prowadzenie bloga?

Na początku prowadzenie bloga było po prostu sposobem na zabicie wolnego czasu, którego mam teraz w nadmiarze. Obecnie jest to taki swoistego rodzaju "pamiętnik", do którego przelewam swoje myśli. Nie mam raczej problemu, żeby rozmawiać o swoich problemach, jednak będąc tak daleko od domu, od rodziny i od przyjaciół nie zawsze mam komu się wygadać. A że z internetem mocno zaprzyjaźniłam się już w okresie dorastania, to taki sposób komunikacji ze światem, jest dla mnie w sumie dosyć naturalny.

7. Jak wygląda Twoja rodzina marzeń?

Nigdy nie miałam w głowie takiego idealnego obrazka. Moja rodzina nie była idealna, nie znam w sumie nikogo, kto by taką idealną rodzinę miał. Zawsze po prostu marzyłam by założyć swoją rodzinę. Nie ważne jak miałaby wyglądać. Musi być w niej po prostu bardzo dużo miłości!

8. Jeśli wygrałabyś milion, jak rozplanowałabyś jego wydanie?

Już kilka razy wydawałam miliony - w czasie między kupnem kuponu Totolotka a losowaniem ;-) Ile ja już domów pobudowałam, ile samochodów pokupowałam... Gdyby jednak kiedyś te mrzonki okazały się rzeczywistością? Pewnie nie wiedziałabym co z nimi robić... Nie kuszą mnie najnowsze gadżety, super ciuchy od projektantów czy luksusowe życie w przepychu. Zaczęłabym od domu - bo to podstawa, by czuć się bezpiecznie. Nigdy nie marzył mi się dom ani nad morzem ani w górach. Ja muszę być blisko miasta, blisko ludzi i tego miejskiego gwaru. Na pewno dużo bym podróżowała, bo jestem bardzo ciekawa świata. I chciałabym go pokazać swojemu Maluszkowi :-) Na szczęście Ukochany, tak samo jak ja, nie jest typem kanapowego lenia. Nie miałabym więc nic przeciwko życiu (od czasu do czasu) na walizkach - to tu, to tam.
 
9. Gdybyś miała być zwierzęciem, jakie by to było i dlaczego?

Na studiach wiele razy musiałam odpowiadać na to pytanie - pojawiało się na każdych warsztatach czy treningach. Zawsze mówiłam, że chciałabym być koniem, takim który pędzi w nieznane. Kojarzył mi się taki obrazek z poczuciem jakiejś totalnej wolności. Teraz wybrałabym chyba inaczej, bo nie czuję się jakoś szczególnie zniewolona. Ale jakie zwierze miałoby to być? Hmmm nie umiem teraz na to pytanie odpowiedzieć...

10. Jaka piosenka "chodzi za Tobą" przez ostatni czas?
Przez kilka dni nuciłam sobie pod nosem kołysankę "Z popielnika na Wojtusia", ale już mi przeszło. Chociaż kto wie, czy zaraz nie wróci, skoro sobie o tym przypomniałam. W jakiejś reklamie telewizyjnej usłyszałam też niedawno utwór "Personal Jezus" Depeche Mode - kiedyś słuchałam ich bardzo namiętnie, więc powróciły fajne wspomnienia. I gdzieś tam w głowie utkwiły mi te nutki :-)

11. Czy była w Twoim życiu osoba, która wpłynęła na Ciebie w znacznym stopniu?
Była taka jedna osoba. Sprawiła, że stałam się bardziej otwarta na świat. Mimo, że sama była (i raczej nadal jest) dosyć zamknięta. Była wtedy dla mnie przyjacielem, jednak czas trochę zweryfikował nasze relacje. Był to mężczyzna, więc wolę się więcej na ten temat nie rozpisywać. Było, minęło. Zostawiło po sobie gdzieś głęboko jakiś ślad. Jednak najważniejsze jest to co tu i teraz. Chociaż zapewne gdyby nie zawirowania w moim życiu kilka lat temu, nie byłabym teraz na takim etapie. I nie poznałabym człowieka, którego tak bardzo pokochałam.

Na razie nie nominuję nikogo, ponieważ totalnie się wypompowałam ;-) Jak wymyślę swoje pytania chętnie wytypuję kilka osób.
Czytaj dalej

Dieta dla mamusi

Zagłębiłam się dzisiaj trochę w temat karmienia piersią. Na szkole rodzenia mamy, co prawda, poruszyć tą kwestię, ja jednak cały czas mam obawy, że Mikuś pośpieszy się za bardzo i to spotkanie już nas ominie ;-) Wolę być więc przygotowana, a i będę wiedziała jakie pytania zadawać położnej jeśli Maluszek zdecyduje się poczekać do terminu.
Swoją drogą, ja z natury osoba raczej wycofana i nieśmiała, na spotkaniach w szkole staję się straszną gadułą - tak mnie nakręca atmosfera oddziału położniczego ;-)

Od początku ciąży starałam się odżywiać zdrowo. Unikać przetworzonej żywności i produktów niewskazanych w tym stanie. Zdarzały mi się jednak chwile słabości - jak miałam ochotę na Sprite to nie było opcji, żebym jej nie wypiła, kilka hamburgerów również zaliczyłam. Cierpiałam po tym zazwyczaj z powodu zaparć, ale wiadomo jak ciężko zapanować nad zachciankami. Mam nadzieję jednak, że te moje małe grzeszki nie szkodziły Maluszkowi. Nie można przecież popadać w totalną paranoję i wszystkiego sobie zabraniać.

Gdy będę karmić piersią (a mam nadzieję, że będę) takie grzeszki już nie powinny się pojawiać, bo ich efekt od razu będzie widoczny w samopoczuciu Mikusia. Postanowiłam więc bacznie przyjrzeć się zaleceniom dietetycznym dla kobiet karmiących. Przestudiowałam mnóstwo poradników i powiem Wam, że pojawia się w nich wiele sprzeczności. Np. w niektórych brokuły są traktowane jako warzywa jak najbardziej wartościowe, w innych jako bezwzględnie zakazane. Zgłupiałam więc i postanowiłam stworzyć własną listę, z zaleceń które pojawiały się najczęściej i wydały mi się najbardziej rozsądne. Po czasie można zacząć wprowadzać do diety nowe produkty. Musi się to jednak odbywać stopniowo i pojedynczo.


Podstawową zasadą jest obserwowanie dziecka i to ono powinno być wyznacznikiem tego co wolno a czego nie. Ale zanim nauczymy się odczytywać sygnały naszych Maluszków, taka lista może się okazać pomocna. Ja sobie ją przyczepię nawet na lodówkę - żeby również domownicy byli świadomi moich ograniczeń ;-)

Na dzisiaj zaplanowałam sobie wychodne ;-) Miały być małe zakupy i odwiedziny w pracy. Uznałam, że to odpowiedni dzień na mały spacerek, ponieważ pogoda się poprawiła. Wyszykowałam się i... zaczęło padać! Cały czas obserwuję niebo, może jednak uda się dzisiaj chociaż na chwilę wyrwać z tego "aresztu domowego"...
Brzusio rośnie <3

Czytaj dalej

"Ale dziś jesteś mały jak okruszek, który los rzucił nam..."

Dzisiaj z Mikusiem słuchamy kołysanek. Maluszek spokojnie sobie leży w brzuszku, a mamusia się uczy ;-) Uświadomiłam sobie bowiem, że oprócz "aaa kotki dwa" to za bardzo nie umiem żadnej.

Znalazłam świetną składankę - bardzo fajne utwory i wg mnie fenomenalne wykonanie. Przy okazji trochę się wzruszyłam (teraz naprawdę niewiele mi trzeba ;-) ) - pierwsza z listy, "Kołysanka dla okruszka" to chyba najpiękniejsza jaką dotąd słyszałam. Mam nadzieję, że Mikusiowi też się podoba, bo słucham ją już kolejny raz.
Na początku planowałam standardowo posłuchać sobie muzyki klasycznej, ale dzisiaj działała na mnie wyjątkowo drażniąco. Mały również nie słuchał tak spokojnie jak zawsze - widocznie udzielił mu się mój nastrój.

Miłego słuchania :-)


Czytaj dalej

O tym, czy rzeczywiście jest czego zazdrościć...

Codziennie rano, gdy Ukochany wychodzi do pracy, słyszę takie słowa: "Oj, jak ja bym chciał tak jak ty! Poleżeć sobie w łóżeczku. Masz za dobrze!" ;-) Myślę sobie wtedy: "Yhy, to dawaj - zamieniamy się! A ja później potrzymam Cię za rączkę na porodówce".

I tak oto dzisiaj spadł mi, jak z nieba, ten filmik. Jest on trochę przerażający i dla mnie, więc ciekawa jestem jak zareaguje przyszły tatuś... Może jutro rano pożegna mnie słowami: "Leż sobie kochanie, należy ci się!" :-)

Ja lubię się dobijać, ale jeśli ktoś jest bardzo wrażliwy na TYM punkcie i lubi sobie "wkręcać" to lepiej nie oglądać.

Kossakowski. Inicjacja - odc. 1, sezon 1

"Przemek Kossakowski to najprawdopodobniej jedyny facet w Polsce, który przeżył bóle zbliżone do tych, które przeżywają kobiety, wydając na świat dziecko. Eksperyment jakiego do tej pory w kraju nie było - godziny bólu, skurcze, łzy i wzruszenie. Jak Kossakowski odnajdzie się w tej sytuacji? Czy uda mu się przetrwać symulację porodu?"




Czytaj dalej

Pierwsze modowe dylematy...

Ufff spakowałam torby do szpitala. Moja już od kilka dni stoi gotowa. Dzisiaj wyprasowałam ostatnie ciuszki Maluszka, więc stwierdziłam, że i jego bagaż trzeba w końcu uszykować. No i zaczęły się schody. Położna ze szkoły rodzenia doradziła, żeby spakować swoje ubranka, bo szpital co prawda ma własne, ale pozostawiają one sporo do życzenia (nie tyle od strony higieny, co estetyki) ...

W szafce poukładałam sobie wszystko tematycznie: body do body, śpioszki do śpioszków itd. Wszystko pięknie się prezentuje, niczym na sklepowych półkach. Problem zaczyna się gdy trzeba je połączyć w komplety... Nie chodzi już o kolory, czy wzory bo wiadomo, że dla noworodka to wygoda jest najważniejsza a nie stylówka ;-) Najtrudniej jest mi stwierdzić, czy aby nie będzie za ciepło, a może za zimno... Do szpitala przygotowałam sześć zestawów - w trzech wariantach. Pierwszy: body, kaftanik i śpioszki. Drugi: body i pajacyk. Trzeci: body, kaftanik i półśpioszki. Obawiam się tylko, że jak tatuś dorwie się do torby w szpitalu to moje misternie ułożone komplety zamienią się w jeden wielki bałagan ;-) Problem mam jeszcze w co ubrać Mikusia na powrót do domu. Przygotowałam mu cieplejsze ubranka, czapeczkę, gruby pluszowy kombinezon i kocyk. Oby sroga zima nie przybyła na Podlasie zbyt szybko!

Na ostatnim spotkaniu w szkole rodzenia śmiałyśmy się, że kobiety przychodzą na oddział z wielkimi torbami podróżnymi na kółkach. Przestało mnie to śmieszyć gdy sama zobaczyłam, ile rzeczy jest potrzebnych. Na początku planowałam spakować się do mniejszej torby, ale gdy włożyłam paczkę podkładów (a one takie wieeeeelkie) to okazało się, że wiele już się nie zmieści ;-) Z większą torbą już się udało i teraz jestem gotowa (teoretycznie) na wielki alarm... Muszę tylko przeszkolić tatusia, gdzie co jest, w razie gdyby pobyt w szpitalu się przedłużył. 



Za dużo mam chyba czasu wolnego, że tak strasznie przejmuję się tą całą akcją "wielkie pakowanie". Później z braku siły i energii Miki pewnie będzie ubierany jak menel - ekskluzywny menel ;-)
Czytaj dalej