Uparciuch już w brzuszku robi mamie na złość...

Niestety nie pochwalę się Wam dzisiaj jeszcze swoim Maluszkiem...  nie śpieszy mu się na ten mróz.

Co jakiś czas pojawiają się lekkie skurcze, ale w chwili gdy zaczynam się nastawiać że to JUŻ, znikają błyskawicznie... Poza tym szyjka jest całkowicie zachowana...
Wg USG nie zgraliśmy się z Mikusiem terminami - wg wszystkich parametrów to DZISIAJ jest jego dzień.

A jakie plany na najbliższe dni? Wczorajszy test OCT wyszedł prawidlowo, więc najpóźniej w niedzielę pierwsza indukcja oksytocyną. Jeśli i to nie pomoże, pewnie pòjdę pod nóż...

Nastawiłam się na poród naturalny, ale powoli zaczyna mi to być obojętne - byłe trzymać już synka w ramionach.

Ile można czekać???

Taki oto prezencik dostałam dziś w Kinder Niespodziance  ;-)
Czytaj dalej

Trzygwiazdkowy hotel to to nie jest...


No i stało się. Leżymy na oddziale od wczorajszego wieczora. Skurcze były dosyć częste, bolesne tak w granicach 2-3/10. Położone radziły, by może lepiej poczekać spokojnie w domu aż się akcja rozwinie... Lekarz jednak zalecił obserwację. W sumie nawet mi to na rękę...W domu jestem sama całymi dniami. Szpitalny klimat nie stresuje mnie jakoś specjalnie, a czuję się tu po prostu bezpieczniej.
W nocy skurcze pojawiały się dalej nieregularnie, ale były... Od rana cisza - na ktg tylko jeden mały skurczyk... Za to Mikuś aktywny bardziej niż zwykle.
Jednym z najmniej sympatycznych momentów, jak dotąd, są badania szyjki - okropnie nieprzyjemne i bolesne. Dzisiaj lekarz nawet wykonał lekki masaż...o my God!

Przy przyjęciu na oddział trafiłam akurat na znajomą położną ze Szkoły Rodzenia. Przebrnęłam wiec przez całą papierologię w miłym towarzystwie. W przydziale dostałam najbardziej skrzypiące łóżko. A na śniadanie byla oczywiście owsianka, moja ulubiona, a fuuuuu - cała wylądowała w koszu! Za chwilę obiad - ciekawe, co zaserwuje szef hotelowej kuchni ;-)


No nic, pozostało tylko czekać...
Mam nadzieje, że nastepnym razem pochwalę się już Synkiem :-)
Czytaj dalej

The Happiest Baby on the Block


Wspominałam niedawno o filmie poleconym przez położne ze szkoły rodzenia - "Szczęśliwe dziecko". Obiecałam, że podzielę się wrażeniami więc jeszcze na ostatku, postaram się w kilku zdaniach opisać o co w tym wszystkim chodzi. Zachęcam też by zajrzeć do książki - ja niestety nie miałam do niej aktualnie dostępu, ale niedługo Mikołajki, więc kto wie... ;-)


Mnie, osobie nie mającej żadnych doświadczeń z niemowlakami, metoda przedstawiona przez dr Harveya Karpa wydaje się trochę śmieszna i nierealistyczna - no bo jak to?! Jak to możliwe, że takie małe kroczki wystarczą by uspokoić syrenę alarmową? A jednak... Zasada 5 "S" ma wielu zwolenników i nazywana jest najskuteczniejszą metodą walki z płaczem niemowląt. Na czym ona polega?

Harvey Karp uważa, że każde dziecko rodzi się o jeden trymestr za szybko. Dlatego pierwsze trzy miesiące życia nazywa brakującym czwartym trymestrem. Należy więc stworzyć noworodkowi w tym czasie takie warunki jakie miałby on będąc jeszcze w brzuszku mamy. Przestrzegając wymienią zasadę 5 "S", mamy ponoć sukces w kieszeni...

Na czym więc to wszystko polega?
  • na Spowijaniu, czyli ciasnym owijaniu dziecka w kocyk lub otulacz


  • na ułożeniu w Stabilnej pozycji – na boku lub na brzuszku z głową lekko pochyloną ku dołowi

  • na wyciSzszszaniu –  czyli wystawianiu dziecka na głośny, jednostajny szum - nie ma znaczenia czy będzie to pralka, suszarka czy szum mamy do uszka

  • na Skokołysaniu, czyli kołysaniu dziecka w rytmicznym tempie
  • oraz na Ssaniu – czegokolwiek: od sutka, palca po smoczek

 I to by było na tyle. Wydaje się banalnie proste. Obym przekonała się o tym jak najszybciej! :-)

A wracając jeszcze do szumów - popularne stały się ostatnio Misie Szumisie. Ja znalazłam tańszą alternatywę, może mniej przytulaśną ale mam nadzieje, że równie skuteczną - aplikację na telefon "Baby Sleep Sounds". Może się sprawdzi, zobaczymy...


A tymczasem znikam do szpitala na "oględziny" - zobaczymy jakie będą dalsze zalecenia lekarza.
Brzuch twardnieje mi coraz częściej, czasami towarzyszy temu lekki ból (bardziej niż miesiączkowym, nazwałabym go jelitowym)...
Niepewność, która towarzyszy mi od kilku dni staje się coraz bardziej dokuczliwa. I chyba to jest najgorsze, nie jakiś tam bóóóóóól...
Czytaj dalej

Jakieś postępy w sprawie...?


Ostatnia wizyta u lekarza lekko mnie podłamała. Jak to? Żadnych skurczy? Byłam załamana, że trzeba będzie jeszcze tyle czekać...
A tu dzisiaj niespodzianka! Na KTG pojawiły się skurcze. Nawet je czułam - nie był to wielki ból, bardziej ucisk i napięcie brzucha. Jeśli przez weekend nie zacznie się akcja, to mam się zgłosić maksymalnie we wtorek do szpitala z torbami :-)
Widzicie... co lekarz to inna opinia. Mój twierdził, że nie ma się co śpieszyć, wszystko w swoim czasie. A dzisiaj ordynator, że jak jest po terminie to na co czekać, można zacząć stymulować. Trochę zgłupiałam... Chciałam już nawet dzwonić do lekarza prowadzącego ale przecież chyba ordynator, mądra głowa z dwiema literkami przed nazwiskiem, wie co mówi ?!

Na pierwsze KTG poszłam całkiem nieprzygotowana. Nie wiedziałam jak to badanie będzie wyglądać. Leżałam pół godziny na lewym boku i patrzyłam się w monitor. Skumałam, że jedna wartość to tętno dziecka - ok, było w porządku. Druga natomiast, musiała obrazować skurcze macicy. No i super - tylko jakie wartości są prawidłowe? Obserwowałam zmieniające się liczby z lekkim niepokojem. Wartości raz malały, raz rosły - nie wiedziałam co się dzieje. Po powrocie do domu postudiowałam więc trochę internet.
Dzisiaj już wiedziałam co i jak, więc leżałam sobie na większym luzie. 


Pagórki na dolnym wykresie to właśnie skurcze. Gdy zaczyna się poród, wykres wygląda trochę inaczej - górki pojawiają się częściej a ich szczyty są bardziej wydłużone. Obrazuje to częstotliwość pojawiania się skurczy oraz długość trwania.

W czasie trwania ciąży ani razu nie spotkałam się w szpitalu z jakąś nie miłą reakcją personelu. A mówią, że szpitale pełne są ludzi wrednych i niesympatycznych.... Położne w przychodni - babki "do rany przyłóż", można pożartować ale i pogadać o konkretach. Lekarz prowadzący - już kiedyś pisałam, świetny facet (chociaż ma swoje humorki). Położne na oddziale - też świetne kobiety. Ordynator - rzeczowy człowiek, lekko służbowy ale przy tym całkiem sympatyczny. Oby takie moje zadowolenie trwało do samego końca!

A teraz czas na spacer! Będę walczyć z wiatrem :-)
Czytaj dalej

Mój plan naprawczy...


Nie chcę już być w ciąży! 
Lubię swój brzuszek, ale chciałabym już mieć Maluszka na rękach. Cały dzień czuję się w miarę ok, jednak wieczorem jest po prostu źle... Żadna pozycja nie jest dobra, szukam tej odpowiedniej - ale taka po prostu nie istnieje. Aż się boję pomyśleć co czują kobiety, które mają większy brzuch i sporo przytyły.

Mądre głowy twierdzą, że istnieją naturalne i bezpiecznie sposoby przyśpieszenia porodu. Zaczynam więc wdrażać plan w życie...

Po pierwsze - spacery! Niestety trochę to trudne do realizacji przy panującej za oknem pogodzie. Będę jednak walczyć i ze sobą i z aurą, by codziennie chociaż na chwilę wyjść z domu. Rozleniwiłam się za bardzo ostatnio. Może i dlatego Mikuś jakoś się nie śpieszy do wyjścia?!

Po drugie - schody! Żadnego ułatwiania sobie życia - żadnej windy. Weszłam dzisiaj nawet na 3. piętro w szpitalu. Doczłapałam się co prawda z okropną zadyszką ale jaka byłam z siebie dumna! W domu też mam schody, trzeba się z nimi bardziej zaprzyjaźnić.

Po trzecie - "no stress"! W wielu przypadkach poród przychodzi właśnie w chwili, gdy przyszła mama się po prostu zrelaksuje. A więc przed snem jakiś dobry film. Na dzisiaj w planie "Szczęśliwe dziecko" - reportaż o autorskiej metodzie kojenia płaczu niemowląt dr Harveya Karpa, amerykańskiego pediatry (opiszę później swoje wrażenia).

I w końcu... po czwarte - seks! Przy współżyciu podwyższa się poziom dwóch hormonów - prostaglandyny (jest obecna w spermie i zwiększa rozwarcie szyjki macicy) oraz oksytocyny (powoduje skurcze macicy). Jest to oczywiście opcja dla kobiet, których ciąża nie jest zagrożona - byłoby to niebezpieczne dla płodu. Jednak przypadku braku przeciwwskazań, metoda ta ma same zalety ;-)
Od jakiegoś czasu mam opory przed takim zbliżeniem - Maluszek już przecież nie jest taki mały. Gdzieś tam z tyłu głowy pojawiają się więc wątpliwości, czy to aby właściwe... Ale może narzeczony znajdzie sposób, żeby mnie przekonać hehe :-)

Oby to było już ostatnie zdjęcie...

Jutro zabiorę się też chyba za lekkie porządki. Nawet na blogu małe zmiany, czemu więc nie dokonać jakiś w realnej przestrzeni?! :-)


Czytaj dalej

Jakieś plany na sobotę...?


- Ej Paula, czy my nie mieliśmy czegoś zrobić w sobotę? Bo mam takie wrażenie, że coś było...
- Ekhm, noooo.... mieliśmy rodzić...
- A no tak! Wiedziałem!

Ten dialog wygrał dzisiejszy dzień! A mój narzeczony udowodnił jaki z niego Homo Sapiens Sapiens ;-)

Wg karty ciąży to właśnie na 21. listopada wypada termin porodu. Niestety prawdopodobnie sobotnie plany trzeba przesunąć. Na KTG żadnych skurczy. Na kolejne badanie idę jeszcze w piątek, potem w poniedziałek... Synusiowi nie śpieszy się zbytnio - za dobrze mu w brzuszku.
A jutro spotkanie w szkole rodzenia, może Mikusiowi udzieli się klimat oddziału położniczego i już tam zostaniemy ;-)

Wracając do tatusia - za kilka miesięcy pewnie będę mogła stworzyć podobny album jak ten poniżej. Warto zajrzeć, żeby się pośmiać i porównać ;-)


Czytaj dalej

Ciężkie jest życie celebrytki...

Tytuł posła oczywiście trochę ironiczny ;-) Otrzymałam bowiem kolejne dwie nominacje do Liebster Blog Award i tak mi się to jakoś skojarzyło z udzielaniem wywiadów. 

Pytania od zainspirowanaciaza.blogspot.com :

1. Od kiedy piszesz bloga?
Od czerwca - wtedy poszłam na pierwsze zwolnienie lekarskie związane z ciążą. Uważałam, że nie dam rady wytrzymać trzech tygodni w totalnym lenistwie. I stąd pomysł na bloga.

2. Jak zaczęła się Twoja przygoda w sieci?
Kilka lat temu założyłam bloga kulinarnego, który jednak umarł śmiercią naturalną. Ja straciłam chwilowo motywację do kucharzenia i jakoś tak wszystko się posypało. Z tym blogiem myślałam, że będzie podobnie. Jednak jak na razie dzielnie trzymam się planu :-)

3. Jakie masz plany na najbliższy rok?
Plany kręcą się wokół rodziny - to jasne. Przede mną same nowości. Pierwsze Święta, pierwsze wiosenne spacery, pierwsze wakacyjne wyjazdy. Zamierzam wykorzystać czas urlopu macierzyńskiego jak najlepiej - wycisnąć go jak cytrynę :-)

4. Czym się zajmujesz w wolnych chwilach?
Aktualnie mój czas jest jedną wielką wolna chwilą ;-) Ale zanim jeszcze miałam go aż tyle, lubiłam podróżować. Nawet jeśli był to wyjazd na kilka godzin do rodziny w odwiedziny. Nie cierpię siedzieć w miejscu zbyt długo... Między innymi dlatego też zaczęłam biegać. Mimo że do treningów czasem musiałam się zmuszać, efekty i wiszące medale rekompensowały mi zawsze te wysiłki.

5. Ile czasu dziennie poświęcasz na swoja pasje?
Jako że moje pasje związane są raczej z aktywnością, aktualnie musiałam z nich zrezygnować. Próbowałam swoją energię skierować w bardziej twórczą stronę - zaczęłam robić kartki hand-made. Sprawiało mi to sporo przyjemności i poświęcałam na to nawet kilka godzin dziennie. Jednak z biegiem czasu zrezygnowałam, bo za bardzo męczyła mnie pozycja siedząca - brzuszek zaczynał trochę przeszkadzać ;-)

6. Twoje marzenie z dzieciństwa?
W dzieciństwie bardzo chciałam mieć zwierzątko. Rodzice nam nigdy nie pozwolili - mieliśmy jedynie rybki w akwarium. Ale do rybki się nie przytulisz, nie weźmiesz jej na spacer. Obiecałam sobie więc, że na pewno kiedyś kupię psa. No i... nie kupię. Związałam się z alergikiem.

7. Ulubiona potrawa?
Uwielbiam wszystkie potrawy makaronowe. Nie umiem wybrać jednej. Za bardzo lubię jeść :-)

8. Kim będziesz za 10 lat?
Za 10 lat będę już prawie "ryczącą czterdziestką" :-) Będę się realizować zarówno na polu zawodowym jak i domowym. Zamierzam być kobietą zadbaną, aktywną, która będzie czerpać z życia garściami.

9. Sposób na chandrę?
Chyba nie mam takiego sposobu. Chandra musi minąć i już. Nawet słodycze nie pomogą ;-)

10. Czekolada czy alkohol?
Alkohol - oczywiście w odpowiednich dawkach. Uwielbiam wino (dobrze trafiłam, bo teść ma pełną piwniczkę domowych wyrobów :-)). Smakuje mi też piwna goryczka. Ale potrafię żyć bez alkoholu - jestem bardziej degustatorką niż wielką entuzjastką.

11. Dokończ zdanie: Kocham...?
Kocham swoich bliskich. Zarówno tych, którzy są bardzo daleko ode mnie (rodzice, rodzeństwo itd.). Jak i tych, którzy przytulają się do mnie każdego wieczora (narzeczony i synuś, jeszcze w brzuszku).

Pytania od healthylifestylemum.blogspot.com  :

1. Zaczęłam prowadzić bloga ponieważ...
Miałam dużo wolnego czasu i ogromną chęć dzielenia się swoimi myślami.

2. Moim największym sukcesem jest...
Na początku pomyślałam o pracy - niewiele koleżanek ze studiów tak szybko i bezboleśnie znalazło pracę w zawodzie. Ale to chyba jednak nie to... Największym sukcesem jest chyba założenie rodziny - na razie jeszcze takiej nie do końca "posklejanej". 

3. Ulubiony kolor?
Aktualnie lubuję się w szarościach. Nie mam chyba jednak jednego ulubionego koloru. Zależy to i od aktualnych trendów modowych, i od pory roku. No i od mojego nastroju :-)

4. Najbardziej zwariowana rzecz jaką zrobiłam...
Kurcze, nic nie przychodzi mi do głowy... Myślę, że na te najbardziej szalone rzeczy jeszcze przyjdzie czas. Nie chcę bowiem prowadzić nudnego i szarego życia.

5. Szczęście to...
Na pewno nie chwilowe odczucie. Szczęście to bardziej długotrwały stan umysłu (przynajmniej wg mnie). Mimo że, czasami przeżywam okropne rozterki, smutki, nerwy, to uważam się za osobę szczęśliwą. 

6. Ulubiona książka?
Jednej nie ma. Lubię twórczość J.L. Wiśniewskiego. Połykam jego książki w mgnieniu oka. Chociaż narobiłam sobie już sporo zaległości...

7. Jakie pasje Ci towarzyszą?
Lubię pracę dziećmi. Daje mi ona sporo satysfakcji. Szczególnie gdy połączę ją z jakąś artystyczną aktywnością. Lubię kombinować z plastycznymi rzeczami. I to chyba mogłabym nazwać swoja pasją - taką mało regularną, ale jednak.

8. Czuję się spełniona gdy...
Ktoś pochwali moje starania. Wiele spełnienia na początku dawała mi moja praca, z czasem jednak trochę mi spowszedniała.

9. Twoje największe marzenie?
Aktualnie chcę być jak najlepszą mamą i żoną. Wszystkie marzenia wiążą się mniej lub bardziej z tym

10. Ulubiona potrawa?
Pisałam już o tym wyżej. Makarony, makarony, makarony... Pod każdą postacią. 

11. Jaki chciałabyś dostać prezent?
Chciałabym dostać robota kuchennego, ewentualnie jakiś dobry blender (bo mój już ledwo zipie). Sporo czasu spędzam w kuchni, bo lubię, a takie gadżety ułatwiły by mi pracę :-)

No i to by było na tyle.


Ostatni tydzień był dosyć męczący, pisałam już o tym. Kolejny zapowiada się podobnie. Raz - dwa raz dziennie odczuwam lekkie skurcze, jakby miesiączkowe. Strasznie też boli mnie krocze, szczególnie gdy chodzę.
Spotkanie z Mikusiem już coraz bliżej! :-)
Czytaj dalej

A czemu ta pani ma taki duży brzuch?

Dzisiaj też będzie krótko. Czuję się fatalnie. Na porannych badaniach przy pobieraniu krwi prawie zemdlałam... Nie wiem skąd takie nagłe osłabienie, szczególnie że ostatnie dni były w miarę dobre.

Mimo że dzień zaliczam raczej do tych gorszych, wydarzyła się jedna fajna rzecz. Czekając w kolejce w szpitalu zauważyłam, że obserwuje mnie pewna dziewczynka. Czekała z mamą na pobranie krwi tak samo jak ja. Łatwo można było zauważyć, że jest chora - jakieś upośledzenie umysłowe zapewne. W pewnym momencie zaczęła zadawać mnóstwo pytań - "a czemu ta pani ma taki duży brzuch?", "a czemu ten brzuch się rusza?". Gdy usłyszała, że "ta pani" będzie miała dzidziusia, tak się ucieszyła, że aż zaczęła skakać ;-) Musiało też paść pytanie "kiedy?" i "czy będę mogła je odwiedzić?". I jak tu odpowiedzieć na takie pytania... Wystarczyło na szczęście uśmiech od ucha do ucha :-)

A tak à propos "kiedy?" - Ukochany wczoraj próbował negocjować z synkiem w brzuszku na temat jego przyjścia na świat. Jak widać nie tylko ja nie mogę się tego momentu doczekać ;-) Ustalili ponoć nawet, że przywitamy się szybciej niż to zaplanowane - tatuś chciałby bowiem jak najszybciej pójść na umówiony urlop ;-) 

Przy okazji - zachęcam do zajrzenia na poniższą stronkę :-) Pewnie macie podobnie - u mnie wszystko tak pasuje, jakby ktoś mnie podglądał ;-) 


Czytaj dalej

A po burzy zawsze wschodzi słońce...

Poród zbliża się wielkimi krokami, naszło mnie więc na podsumowania.

Wszyscy naokoło mówią "zleciało co?". Jakie zleciało? Mi czas wlecze się okropnie. Może i początek ciąży rzeczywiście śmignął, ale potem... Uświadomiłam sobie, że jestem już trzy miesiące na zwolnieniu - i od tego momentu czas dłuży się niemiłosiernie. Tyle miałam planów na ten czas, większość z nich jednak gdzieś poginęła. Tyle miałam książek przeczytać, tyle filmów obejrzeć, tyle qullingowych kartek zrobić... Jedynie z bloga nie zrezygnowałam - o dziwo!

Zaczynają mnie denerwować teksty z serii "no to kiedy?". Sama chciałabym to wiedzieć. Teoretycznie mamy jeszcze 2 tygodnie do terminu. Od jakiegoś czasu nie opuszcza mnie przekonanie, że zacznie się na pewno wcześniej. Jednak ani brzuch się nie opuszcza, ani czop nie odchodzi, skurcze mam też bardzo sporadyczne i raczej lekkie. Chociaż jak to mówią, każda kobieta rodzi inaczej i nie ma co się sugerować opowiadaniami innych doświadczonych mamusiek - nie znasz dnia ani godziny.

Jak sobie pomyślę o tych trzech miesiącach zwolnienia, to aż mnie przechodzą dreszcze - przecież to taki kawał czasu. W innych okolicznościach miałabym dom wysprzątany na błysk, spiżarnie zapełnioną słoikami na zimę i pełną lodówkę pyszności. Widzicie jaka ja jestem? Już nachodzą mnie wyrzuty sumienia, że tak marnotrawię czas...

Gdybym miała opisać taki swój typowy dzień, to miałabym problem. Nie mam pojęcia, co ja robię przez tyle godzin... Po przebudzeniu zawsze mija trochę czasu, aż się zwlekę z łóżka. Później jakieś śniadanie, ogarnięcie pokoju. Gdy mam dobry dzień to coś ugotuję, pomyję naczynia (teraz już z tego rezygnuję, włączam zmywarkę, bo zbyt długie stanie trochę mnie męczy). A potem już tylko czekam aż Ukochany wróci z pracy, a wraca niestety późno :-(. I tak jakoś mija dzień za dniem. Czas ucieka mi trochę przez palce. I nie czuję, żebym przez takie odpoczywanie jakoś specjalnie zbierała siły. Może to też trochę wina tej jesiennej pogody za oknem.

A teraz trochę o tym, jak się zmieniłam przez te 9 miesięcy.

Fizycznie? Nie bardzo. Przytyłam trochę, to oczywiste. Jednak myślę, że 12 kg przy moim wzroście to niewiele, szczególnie, że większość poszło w brzuszek, biust i tyłek (co akurat mi odpowiada ;-)). Nie puchną mi ani nogi ani ręce, jedynie żyły na całym ciele stały się bardziej widoczne (wcześniej też miałam do tego tendencję). Przestały mi wypadać włosy - nawet pojawiło się sporo nowych, szkoda tylko że siwych ;-( Paznokcie odżyły, nie łamią się i są po prostu ładniejsze niż wcześniej.
Ciemniejszych stron stanu błogosławionego też jakoś specjalnie nie odczułam. Nie wymiotowałam ani razu, mdłości miałam krótko i jak jeszcze nie znałam ich przyczyny ;-) Kilka razy musiałam podleczyć infekcję -  a to grzybiczą a to bakteryjną - też raczej normalka. Jedyne co mi dokuczało przez jakiś czas, to uporczywe zaparcia i zgaga. Które wynikały bardziej z mojej nie do końca dobrej diety.

Emocjonalnie? Jako osoba raczej skryta i nieśmiała, miałam często problemy ze wstydem. Nawet w niektórych sytuacjach intymnych. Wraz ze zmianami, które stopniowo ogarniały moje ciało, zaczęłam się mniej wstydzić swojej fizyczności. Stałam się bardziej "wyszczekana" i nie boję się już wyrażać swoje zdanie. Może to dlatego, że większość dnia jestem sama, wieczorami potrafię gadać jak najęta. Dopytywać, dociekać, zagadywać - buzia się nie zamyka. Staram się z tym walczyć - naprawdę! - by nie mówić tylko o ciąży i o dziecku - jednak większość rozmów ze znajomymi i tak w końcu schodzi na te tematy. Przestałam się zajmować rzeczami nieistotnymi, które kiedyś były dla mnie ważne. W galerii potrafiłam spędzić cały dzień na zakupach - a to ciuchy, a to buty, kosmetyki itd... Teraz interesują mnie jedynie zakupy "dla dziecka" - obawiam się, że to zwiastun tego, że będę taką "matką wariatką".

I kto by pomyślał, że wszystko zaczęło się tak zwyczajnie - od zrobienia testu ciążowego "tak tylko dla spokoju" :-)



Bardzo długo nie bałam się porodu. W ogólnie o tym nie myślałam, a już na pewno nie w kategoriach bólu i cierpienia. Później zaczął się okres paniki i przyzwyczajania się do myśli, że boleć będzie na pewno. Teraz jakoś znowu jestem spokojna - poboli i przestanie...

Czyżby to taka cisza przed burzą? ;-)
Czytaj dalej

Coś Ty taka rozgadana?

Usłyszałam wczoraj, że gadam jak najęta. Dzisiaj więc mniej słów, a więcej obrazu...

Namówiłam w końcu Tatusia na mini-sesyjkę :-) Udało się wybrać tylko kilka sensownych ujęć - jakoś zgubiłam fotogeniczność w czasie ciąży ;-)






P.S. I jak widać na załączonych obrazkach - nadal jestem w dwupaku :-)
Czytaj dalej

Umiesz liczyć?


... Licz na siebie!

To motto towarzyszy mi od kilku dni. Zaczęło się w sobotę... Święto, goście, sprzątanie, gotowanie - a w tym wszystkim ja. Ja w ciąży i to w 9. miesiącu. Dałam się nabrać (o ja naiwna!), że nic nie będę musiała robić. No i się na to wszystko zgodziłam. Po tym weekendzie do dziś odczuwam bóle kręgosłupa, chociaż wcześniej na nie nie narzekałam. Miałam też w sobie więcej wigoru. A teraz? Nie wiem czy to z przemęczenia fizycznego czy bardziej tego psychicznego, ale zmuszam się do wszelkiej aktywności. 
A co jest najbardziej dobijające w tym wszystkim? Podejście niektórych osób - wydawać by się mogło, że z racji wspólnego zamieszkania - najbliższych... Nie życzę nikomu, by usłyszał: "przecież ciąża to nie choroba!" Niech więc haruje ta nasza ciężarówka jak dziki osioł, bo przecież ma tyle czasu by potem odpocząć... Za każdym razem gdy dzieje się coś podobnego, obiecuję sobie, że to ostatni raz! No i tak sobie obiecuję i obiecuję...
Nie oczekuję rad odnośnie tej sprawy, bo sama wiem co powinnam robić. Tylko, że nie zawsze się tak da. Po prostu musiałam to wszystko "wyrzygać" ;-) 

Moje hormony wariują coraz bardziej. Potrafię się śmiać z głupot, a za chwilę ryczę jak oszalała i prawie pakuję swoje walizki. W sumie to nie wiem, czy winić o to jedynie hormony. Mam wrażenie, że stojąc w obliczu tak wielkich zmian jakoś oczyszcza mi się umysł. Olewam nieistotne sprawy, natomiast tym ważniejszym nadaję wyjątkowo priorytetowe znaczenie. I przez to też wczoraj tak się pożarłam z narzeczonym, że do dziś mnie trzyma taaaaka złość. Zazwyczaj nerwy przechodziły mi po krótkim czasie. Dzisiaj po prostu nie mogę!

Wiem, że ponoć pochodzimy z innych planet i nie możliwe jest byśmy myśleli tak samo. Jednak w takich chwilach, najtrudniejszych ale też i najszczęśliwszych w życiu, powinniśmy chyba być jednością. A ja mam wrażenie, że wszyscy naokoło (łącznie z Nim) zapominają o tym, co się za chwile wydarzy. W moich wyobrażeniach całkiem inaczej to wyglądało. I nie wiem, czy to ja przesadzam i robię z igły widły, czy to jednak z moim otoczeniem coś jest nie tak.

W moim rodzinnym domu, praca nigdy nie była najważniejsza. Rodzice pracowali ciężko, ale mieli czas również dla nas. Dlatego tak bardzo drażnią mnie wszelkie objawy pracoholizmu. Bo wiem jak łatwo wpaść w sidła, przez które zaczynają się psuć relacje... Dlatego też, większość moich sprzeczek z narzeczonym związane zawsze było z pracą i tym, że zajmuje ona zbyt ważne miejsce w hierarchii wartości. 


Strasznie chaotyczne to co napisałam, wiem. Nie potrafię zebrać myśli i stąd taki trochę bezsensowny słowotok.

P.S. Zaczynam odczuwać bóle w podbrzuszu - niezbyt mocne i nieregularne. Obserwuję brzuszek ale na razie nie widzę, żeby się jakoś szczególnie zmieniał. Staram się ruszać jak najwięcej by być lepiej przygotowaną do porodu, jednak samotne spacery po mieście już odpadają. Za bardzo się boję, że zacznie się w nieodpowiednim miejscu i czasie...
Czytaj dalej