Jestem złą matką!

A czemu? A bo nie zawiesiłam nad łóżeczkiem (w wózku też nie) czerwonej wstążeczki...A tak serio, nie sądziłam, że w dzisiejszych czasach panuje w naszej świadomości aż tyle przesądów i stereotypów...
Do napisania tego postu skłonił mnie wpis na jakimś forum. Szukałam informacji nt płacz malucha od razu po przebudzeniu. Jedna z forumowiczek napisała, że jej synek też tak miał, bo... był zauroczony. Po odpowiednich działaniach wszystko przeszło - jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki! Oczywiście mnie to rozśmieszyło, nie zamierzam wzywać do Mikusia żadnej "specjalistki" od uroków. Chociaż mama mnie uprzedzała, żeby na wszelki wypadek wstążeczkę przywiesić... Medalik wisi, owszem. Ale sam, bez głupiej wstążeczki! Wszystkie te przesądy mnie tylko śmieszą.

"W ciąży nie wolno tańczyć, bo dziecko owinie się pępowiną" - tak mi powiedziała teściowa, gdy rozmawiałyśmy o ślubie (chociaż to w sumie tylko ona mówiła, próbując nas przekonać). I kurcze, nie tańczyłam całe 9 miesięcy, bo to ani karnawał ani co, a Miki i tak urodził się owinięty. Nie przechodziłam też raczej pod sznurkami na bieliznę. Ale nosiłam łańcuszki na szyi - mamy więc winowajcę. Taka byłam nie odpowiedzialna...

Kobieta, która wpatruje się w księżyc urodzi łyse dziecko - nie wiem czy o tym pisałam, ale ponoć w okresie pełni rodzi się bardzo dużo dzieci (co niektóre przesądne położne dla swojej wygody unikają wtedy nawet dyżurów). Kilka dni przed urodzeniem Mikusia księżyc był w fazie pełni - wpatrywałam się więc w niego dosyć często. A Miki urodził się z piękną blond czupryną :-) Podobnie gdy kobieta się depiluje - wyobrażacie sobie nie depilować nóg przez 9 miesięcy?! O zgrozo!

Farbowałam też włosy (za zgoda lekarza oczywiście i delikatną farbą bez amoniaku) a Mikołaj wcale nie jest rudy. Myślę, że za to bardziej odpowiadają geny a nie kosmetyki, nawet te najbardziej naładowane chemią.

Jeśli przyszła mama jada ze smakiem urodzi syna, gdy niechętnie – córkę. No to mamy problem, bo większość ciąży jakoś niespecjalnie miałam apetyt. A jednak urodził się chłop i to chłop jak dąb!


Gdy ciężarna oparzy się albo przestraszy nie może dotykać dłonią swego ciała, bo w tym miejscu jej dziecko będzie miało znamię. Powiedziała mi to nawet koleżanka z pracy, wydawać by się mogło osoba mądra i rozsądna. A jednak. Przestraszyłam się nie raz, oparzyłam też kilka razy gorącą wodą. Miki znamion nie ma. Coraz bardziej mnie dziwi, że żadne zabobony na nas nie działają... ;-)

I teraz tak... co powinnam robić, żeby zapewnić Maluszkowi szczęśliwe życie?

Przede wszystkim nie powinnam wychodzić z nim z domu przed Chrztem - diabeł może go przecież przeciągnąć na swoją stronę. Nie daj Boże wyjeżdżać gdzieś w dalszą podróż. Kurcze, trzeba będzie bardzo uważać, bo zamierzamy odwiedzić moich rodziców na Wielkanoc - a to przecież 400km! ;-)

Do końca pierwszego roku nie powinnam też obcinać mu włosów - bo rozum będzie miał krótki. Z tego samego powodu nie mogę go także kłaść na stole. Zależy mi przecież, żeby synuś był mądrusi ;-) 

Co tam obcinać - czesać narazie nie będę! To oczywiste - nie chcę był synek był niemową.

Żeby nie bolała go główka nie powinnam kołysać pustej kołyski. Całe szczęście, że nie mamy kołyski tylko łóżeczko. Łóżeczka kołysać się nie da.

A jeśli chcę by Maluch dobrze spał, pod żadnym pozorem nie mogę go wtedy całować... A zależy mi przecież by spał dobrze, bo nie śpi za dużo. Ale jak tu nie całować takiego Aniołka... ups! To słowo tez jest zakazane - sprawdźcie sobie dlaczego...

Post z dużym przymrużeniem oka. Wiele osób jednak nadal w takie rzeczy wierzy... 

Moja kangoo pychota!

P.S. Dzisiaj bardzo pozytywny dzień - Miki w nocy budził się regularnie i bez problemów zasypiał spowrotem. Pobudkę końcową mieliśmy po 7, więc też dobrze. Pogoda dziś dopisała, więc wybraliśmy się na dłuższy spacer - świeże powietrze posłużyło nam obojgu :-)
Czytaj dalej

Hot or not

Do napisania tego posta zostałam zainspirowana. Wiele z Was stworzyło podobne podsumowania... A jako że Mikiemu zaraz "stukną" dwa miesiące, myślę że i ja mogę przedstawić swoją listę.

A więc - nasza hot six:

1. Otulacz i Szumiś "Wishbear" - nasze top of the top z dziecięcych gadżetów. Z początku byłam sceptycznie nastawiona do takich wynalazków ale teraz nie wyobrażam sobie bez nich codzienniego życia. To jedyny sposób żeby Miki pospał bez mamy dłużej niż 3 minuty... Otulacz sprawdził się również w chwilach kiedy wysypka na buzi bardzo swędziała - żaden kocyk nie dawał rady, Miki ma dużo siły i od razu uwalniał rączki.


2. Leżaczek bujaczek "Baby Mix"
To prezent od mojej siostry (wtedy jeszcze nie wiedziała, że ma być matką chrzestną Mikołaja). Sama jej zasugerowałam co by się nam przydało. Wyboru dokonała jednak sama i trafiła w dziesiątkę. Miki uwielbia siedzieć w bujaczku. Jako, że jest bardzo żywym dzieckiem, nie trzeba go nawet bujać - sam się buja :-) Wiszące zabawki szybko mu sią opatrzyły, więc teraz przywieszamy inne.


3. Pozytywka z Myszką Miki
To również prezent, ale już straciłam rachubę od kogo ;-) Miki uwielbia muzykę, więc wszystkie muzyczne zabawki go interesują. Plusem jest także to, że pozytywkę łatwo i szybko się nakręca. No i ta Myszka Miki... :-)


4. Wózek Bebetto Luca S LINE 
Jak narazie jestem mega zadowolona. Wózek nie należy do lekkich ale jest dość zwinny. Spacer po śniegu nie sprawiał większych problemów. Jedyny minus to nieduża torba na zakupy - ale to taki szczegół ;-)


5. Kocyk SMIKI
Jeden z pierwszych prezentów - Miki siedział sobie jeszcze w brzuszku. Jest cieplutki. Ma bardzo ładne kolory i wzór. Małysz skupia na nim swój wzrok. Gdy się karmimy często kradnę sobie skrawek i się nim otulam, chętnie przygarnęłabym taki w  większym rozmiarze ;-)

6. Nosidełko Baby Bjorn
Nowe nosidełka są bardzo drogie ale udało mi się znaleźć używane, zadbane i za grosze. Mikiemu się podoba na tyle, że dziś w nim zasnął :-)


Oraz nasza six not:


1. Przewijak - służył tylko na samym początku. Teraz Mikuś jest zbyt żywiołowy i boję się go tam kłaść. Coprawda już nie płacze przy przewijaniu ale strasznie się wierzga. Przewijak pełni więc rolę półki a my przebieramy się na łóżku.

2. Rożek - od samego początku Miki nie czuł się w nim dobrze. Może dlatego, że było w nim za dużo miejsca na ruch. Niestety przy wyborze sugerowałam się bardziej wyglądem a nie funkcjonalnością - mój błąd.


3. Karuzela - powiesiliśmy nad łóżeczkiem, blisko przewijaka żeby przydała się też przy przewijaniu. Niestety muzyczka gra bardzo krótko i trzeba często nakręcać a to nie wygodne gdy ma się zajęte obie ręce. Miki jest nią nawet zainteresowany, tyle że dosyć rzadko leży w łóżeczku. Więc na razie tylko ładnie wygląda :-)


Edit: karuzela zaczyna się coraz bardziej podobać a że Miki częściej leży w łóżeczku to kto wie... może wskoczy niedługo na listę hot ;-) 

4. Niedrapki - po minucie były ściągane. Lepiej sprawdzają się ciuszki z wywijanym rękawkiem - z tym już sobie Miki tak łatwo nie radzi, choć to pewnie kwestia czasu ;-)

5. Chusta - to zdecydowanie nie to co tygryski lubią najbardziej. Mikiemu nie podoba sią bycie na "uwięzi". Zresztę i mi jakoś nie leży chustonoszenie - nie umiem dobrze wiązać i mam wrażenie, że Małysz wypadnie mi prosto do garnka z zupą ;-) 

6. Tu zostawiam puste miejsce - jest bowiem jeszcze sporo rzeczy, których nie miałam okazji na razie użyć... a niektóre z nich zapewne tu trafią.

No i to by było na tyle. Obiadek na gazie, Miki się budzi... trzeba więc kończyć :-)
Czytaj dalej

Rodzicielstwo bliskości kontra dobre rady

Przed urodzeniem Mikołaja nie zastanawiałam się nad tym, jak chcę go wychowywać. Myślałam, że to przyjdzie tak jakoś naturalnie, szczególnie że do wychowywania taka daleka droga. Na początku to tylko pielęgnacja. A to guzik prawda! 

Jestem jak Ola!

Ale dobrze myślałam, że sposób wychowywania wyklaruje się jakoś sam. Bardzo dużo się przytulamy, śpimy blisko siebie, reaguję na każdy jego płacz, nie rozmawiam z nim językiem agugu, tylko relacjonuję mu rzeczywistość normalnym językiem. Pozwalam mu zasypiać przy karmieniu albo na moim brzuchu, dużo też go kołyszę. Noszę również w chuście i cieszę się, że coraz bardziej mu się to podoba. Nie widzę w tych żadnego problemu, szczególnie, że te rzeczy go uspokajają. Widzę nawet pierwsze efekty tej naszej relacji - Miki nie płacze już przy przebieraniu (zdarza mu się naprawdę sporadycznie, w chwilach gdy jest wyjątkowo rozdrażniony).
Okazało się, że znowu jest na to wyjaśnienie naukowe - rodzicielstwo bliskości. Najprościej można to określić jako podążanie za potrzebami dziecka a nie za książkowymi wytycznymi. 
Całkiem nieświadomie stosuję się do siedmiu filarów RB (jedynie z ostatnim mam lekkie problemy, ale pracuję nad nim).
- więź uczuciowa podczas narodzin - już od pierwszych chwil byliśmy blisko. Od momentu gdy mi syna zostawili, przytulaliśmy się i spaliśmy obok siebie. Strasznie żałuję i mam żal do szpitala, że nie dostosowali się do mojej woli i nie mieliśmy czasu na kangurowanie. Może Mikuś byłby mniej nerwowy gdyby najpierw poczuł moje ciepło, a dopiero później był zaszczepiony itd., może...
- karmienie piersią - u nas odbywa się na żądanie, Miki ma potrzebę jedzenia częściej niż książkowe 3 godziny - je często ale krótko. Zazwyczaj zasypia w trakcie, gdy od niego nie odchodzę śpi jakiś czas. Gdy zostaje sam budzi się natychmiastowo. 
- noszenie - bycie blisko rodzica, również w trakcie jego codziennych obowiązków (tutaj przydaje się chusta lub nosidełka) uczy dziecko ufności ale także ciekawości świata. I rzeczywiście, Mikuś obserwuje swoje otoczenie z wielkim zaciekawieniem. Gdy zaczyna marudzić, wystarczy że wezmę go na ręce, pospaceruję po pokoju i poopowiadam mu co widzę. Uspokaja się wtedy.
- spanie z dzieckiem - od samego początku śpimy razem (z przerwą na naświetlanie w szpitalu). Miki w nocy nie ma problemów ze spaniem, może właśnie dlatego, że jestem cały czas obok. Taka relacja pozwala dziecku spać spokojnie, dzięki czemu uczy się powoli, że noc nie jest wcale taka straszna a sen to przyjemna sprawa.
- płacz jako język komunikacji - dziecko nie płacze dla swojego widzimisię. Zawsze wiąże się z tym jakieś wołanie o pomoc. Inaczej dziecko nie potrafi się porozumiewać. W momencie gdy rodzic reaguje na te sygnały, dziecko uczy się "tej osobie można zaufać". Usłyszałam wczoraj, że jeśli będę reagować na każdy płacz Mikołaja to nie nauczę go samodzielności a jedynie manipulowania ludźmi. Śmieszne! W taki sposób dziecko nauczyłoby się tylko, że jego wołania są nieskuteczne, więc o pomoc prosić nie warto. Tego dla swojego dziecka nie chcę.
- wystrzeganie się "dobrych" doradców - czyli unikanie ludzi, których rady przypominają sposoby na wytresowanie domowego zwierzaka. Ja często słyszę, że przyzwyczajam, że będę żałowała - w d*** mam takie rady.
- równowaga - czyli przede wszystkim traktowanie relacji z dzieckiem na równi z relacją partnerską. Nad tym muszę trochę popracować. Przyznaję się, że na punkcie syna oszalałam bez reszty... Narzeczony zszedł trochę na boczny plan, ale mam nadzieję że rzeczywiście to rozumie, a nie tylko tak mówi.

Tak właśnie wygląda ta nasza Bliskość - przez duże B. Jako puente napiszę, że Miki właśnie słodko wierci się na moim brzuchu i co jakiś czas uśmiecha przez sen :-) 
Czytaj dalej

High Need Baby

...czyli o tym, jakie temperamentne dziecko nam się "trafiło".

Pojęcie High Need Baby przewijało się w mojej głowie już od jakiegoś czasu. Nie lubiłam jak ktoś mówił, że Mikołaj to niegrzeczne dziecko. Sama wolałam mówić "wymagające". Nie byłam świadoma, że jest na to nawet naukowa teoria. Dzisiaj trafiłam na fajny artykuł - swoją drogą, nie pierwszy raz na tej stronce. 

Nadszedł moment, żeby powiedzieć to głośno - Miki to takie właśnie High Need Baby. Budzi się przeważnie z płaczem, uspokaja go przytulenie i kołysanie, ale o zaśnięciu spowrotem nie ma mowy...chyba, że dostanie cycusia. Przy dobrych wiatrach zaśnie na moim brzuchu, ale każda próba odłożenia go okazuje się nieudana. Szczególnie, że najmniejszy hałas go wybudza. I to wcale nie jest kwestia tego, że go przyzwyczaiłam - ma tak od urodzenia. 
Na szczęście nie wszystkie cechy opisane w artykule pasują. Mikuś lubi bowiem spacery w wózku (tylko raz mu się zdarzyło płakać). Potrafi też zająć się sobą przez kilka minut, szczególnie gdy jest wyspany, najedzony i ma suchą pupę. Większość czasu muszę być jednak blisko. Jedzenie robię w biegu, siusiu też jak już naprawdę muszę. Bałagan w pokoju robi się coraz większy, o reszcie domu już nie wspomnę.

A wiecie co jest najgorsze dla mamy HNB? A przynajmniej dla mnie? Opowieści innych mam, których dzieci są takie grzeczne i podręcznikowe. Ja nie uważam, że mój synuś jest w jakimkolwiek sensie gorszy od innych dzieci i nie chcę go etykietować. Po prostu ma trudniejszy start... 
Według autorki artykułu najważniejsze dla mamy HNB jest wsparcie. Ja niestety na codzień nie mogę na nie liczyć. I nie chodzi mi o narzeczonego, bo on akurat się stara (chociaż też czasami nie tak jak bym chciała). Życzyłabym sobie większej pomocy ze strony dziadków Mikołaja - tych z którymi mieszkamy. Gdy raz zostawiliśmy go z babcią na godzinkę, usłyszeliśmy potem, że strasznie ją wymęczył i że był niedobry. Nie liczę więc już na pomoc tego typu, bardziej chodzi mi o rozmowę i wsparcie duchowe. A zamiast tego słyszę tylko "a czemu on tak płacze", " ty go przyzwyczaisz", "oj będziesz z nim miała problemy"... No ale cóż, to nie pierwsza sprawa w której się nie zgadzamy. Nasze światopoglądy są skrajnie odmienne.

W związku z tym, że potrzebę bliskości ma wysoką zarówno on jak i ja, postanowiłam trochę powalczyć. Zaopatrzyłam się w chustę. 
Nasza pierwsza próba.

Pierwsze próby były ciężkie dla nas obojga. Ogrom materiału do motania mnie przeraził a Mikiemu wcale się nie podobało. Szczególnie, że od dłuższego czasu męczy się ze swędzącą wysypką i skrępowane rączki go denerwowały. Dzisiaj udało mu się nawet zasnąć, podczas gdy ja robiłam sobie jedzonko. Zawsze byłam dosyć rozwinięta manualnie jednak do chusty mam jakieś dwie lewe ręce. Zamówiłam więc z olx używane nosidełko na wypróbowanie. Może okaże się dla nas odpowiedniejsze. Trzeba sobie jakoś radzić ;-) 
Czytaj dalej

Wszystkie ksywki Mikołaja...

Mikołaj dorobił się ich już całkiem sporo, szczególnie że jest z nami niecałe 2 miesiące. Już będąc w ciąży mówiłam do niego Miki, Mikuś - wiadomo. Teraz ksywki wynikają bardziej z jego charakteru.

Tatuś cały czas śmiał się jak mówiłam Mały. A że w "pewnych" momentach synuś skupia się i napina jakby miał zaraz wyskoczyć z progu, to otrzymał ksywkę Małysz ;-)

Wspominałam też kiedyś z jaką pasją Miki zabiera się do jedzenia - w zwiazku z tym powstał Dziki Dzik ;-)

Kiedy brakuje mi już sił, szczególnie gdy kolejny raz zmieniam osiusiane ciuszki, często zdarza mi się mówić Dzieciakuuuuu! ;-)

Mikołaj bardzo lubi jeść, ale lubi też ucinać sobie drzemki w czasie posiłku. Zdarza mu się więc zachłysnąć mlekiem zgromadzonym w buzi - krztusi się więc ten nasz Przepadziwiec ;-)

Z jedzeniem wiąże się też kolejna ksywka - Stary Chłop - tak głośno potrafi sobie beknąć, czasami kilka razy pod rząd ;-)

Pojawiają się też ksywki sytuacyjne tj. Pan Pierdziawka czy Krzykaczka.

Dzisiaj Mikołaj otrzymałby ksywkę Wredotka. A czemu? Już od niedzieli planowałam wyjść z nim któregoś dnia na dłuższy spacer, połączony z zakupami. Wczoraj nie wypaliło, bo mieliśmy gości. Dzisiaj pogoda nawet dopisała, więc wyszykowałam siebie i Małego do wyjścia. Przy ubieraniu był oczywiście płacz ale po chwili Miki się uspokoił. W sumie samo ubieranie nie było straszne, ale zakładanie czapki już tak. Wyszliśmy. Nie minęło nawet 5 minut i musieliśmy wracać. Miki zaczął tak przeraźliwie płakać, że nie mogłam go uspokoić. Po wejściu do domu wyciągnęłam go z wózka i od razu mu przeszło... Nie mam pojęcia o co mu chodziło :-/


P.S. Jak widać moja Maruda już wróciła, oddali go "ci" co go wcześniej podmienili ;-) (jedną z przyczyn tych zmian już znam, ale o tym może następnym razem) Szkoda tylko, że babcia z wujkiem i ciocią przyjechali do Mikusia, kiedy akurat tak bardzo marudził - a jechali z bardzo daleka...
Czytaj dalej

Ktoś mi podmienił syna...

Spokojnie, tylko w filmach takie historie :-) 


Wczoraj byliśmy na szczepieniu. Ale może najpierw o tym co działo się rano. Tatko został pierwszy raz sam z synusiem. Miałam co do tego pewne obawy, bo jak dotąd boi się jeszcze go przebierać (ten płacz go zawsze paraliżował).  Około godziny 7 wyszłam by się zarejestrować do poradni K. Wróciłam po 30 minutach. Na wejściu powitał mnie płacz. I tylko słyszę jak tatuś mówi "ale wstyd". Ponoć wcześniej Miki nie płakał, zaczął chwilę przed moim powrotem. Przed 10 tatko mógł się wykazać kolejny raz - wyszłam na wizytę (wszystko jest dobrze, tylko ranę po cięciu mam sobie smarować). Wróciłam po godzinie - wchodzę, cisza. Na podłodzę porozrzucane samochodziki (faceci!), a Miki z tatą siedzą sobie w fotelu i słuchają muzyki. I to wcale nie kołysanek, czy klasyki - składanki hitów ze Spotify :-) Mikołajowi bardzo się podobają takie nowocześniejsze melodie, przeżywa każdą nutę :-) Uważam więc, że egzamin zdany na 5 z minusem - bo pampers z kupą był niezmieniony ;-) 

W trakcie badania lekarskiego przed szczepieniem Mikiemu tak się podobało, że nawet się uśmiechał. Nie przeszkadzało mu rozbieranie, ubieranie itp. Pielęgniarka nawet się śmiała, że tak mu się u nich podoba, ale że nie chcą go gościć zbyt często. 
Planowaliśmy dokupić dwie dodatkowe szczepionki. Jednak po rozmowie stanęło na tym, że wykupujemy pakiet 5 w 1 i rotarix. Na pneumokoki zaszczepimy przy następnej wizycie. I nie żałuję decyzji - już te dwa wkłucia były dla Mikiego strasznym przeżyciem. Pewnie wytrzymałby i kolejne, ale ja chyba już bym pękła. A i tak miałam płacz na końcu nosa. Wykupiliśmy maść na wysypkę i pojechaliśmy do domu. Mikołaj zasypia na sam widok samochodu, ale nie dałam mu za długo pospać. Musiałam go podkarmić i po chwili jechaliśmy do poradni preluksacyjnej (wcześniej nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje). Tym razem czekała nas dłuższa droga (do przychodni rodzinnej mamy 3 minuty, do preluksacyjnej około 30). Miki obudził się tylko na chwilę, na czas badania i ubierania. Ogólnie jestem bardzo niezadowolona z wizyty - trwała 2 minuty, łącznie z rozebraniem. Dostaliśmy kartkę z wynikiem badania i już. Nawet nikt z nami nie porozmawiał - taka masówka :-/ Za dwa miesiące powtórka...
Zahaczyliśmy też o supermarket - w końcu sama zrobiłam zakupy, robienie list już mnie zaczęło wkurzać. Miki cały czas słodko spał w wózku zakupowym - w foteliku oczywiście ;-) 

A wracając do tytułu posta - od wczoraj Miki się zmienił. Nie wiem czy to skutek uboczny szczepionki, czy po prostu dorasta ;-) Od wyjścia z poradni usłyszałam jego płacz może z dwa razy :-o Jest tak spokojny, że nie przypomina w ogóle tej marudy sprzed kilku dni. Nawet przewijanie sprawia mu radość, a wcześniej był ryk na całe osiedle. 
Byłam nastawiona na kolejną nieprzespaną noc, szczególnie że wiem jak ciężko niektóre dzieci przechodzą szczepienia. A tu niespodzianka - obudziłam się wyspana. Chyba pierwszy raz od... od porodu?! Miał coprawda lekki stan podgorączkowy, jednak zwalczał go sam i nie potrzebny był czopek. Budził się średnio co dwie godziny, podjadał trochę, wypluwał cycusia i zasypiał. Mówię Wam, ktoś go podmienił ;-) 


Mam nadzieję, że kolejny post nie będzie o tym, że zwrócili mi moją Marudę ;-) 

P.S. Wiecie co Tatusiowi sprawiło wczoraj największą radość? Parkowanie na miejscu dla matki z dzieckiem :-D Na jego twarzy było widać dumę!
Czytaj dalej

Kryzysowa narzeczona

Wiedziałam, że ten moment w końcu nadejdzie. I jest. Jest pierwszy rodzicielski kryzys...

Wpadłam dzisiaj przypadkiem na fajny tekst o "trudnych" dzieciach. Niby wiele w nim cennych rad, jednak w takich kryzysowych chwilach nie docierają one do umęczonego umysłu matki-wariatki. Jednak mimo wszystko polecam zajrzeć - tu.

Mikołaj jest właśnie takim wymagającym dzieckiem. Nie lubi jak oddalam się od niego na dłużej niż 3 sekundy. Czasami do toalety biegnę i zanim wróce on już wydziera się w niebogłosy. Przez większość dnia nie jem za dużo, tylko podjadam jakieś drobnostki. Nie mam kiedy odgrzać sobie obiadu, a o ugotowaniu czegoś nawet nie ma mowy.
Jak już wspominałam, Miki zasypia przy cycusiu. Gdy wydaje się, że już śpi, próbuję go zostawić w łóżku samego. Zazwyczaj budzi się po kilku minutach, tylko czasami da mi pół godzinki. Budzi się zawsze z wielkim płaczem. Frustruje mnie to strasznie, bo nie wiem co robię źle.
Mam wrażenie, że kiedyś tak nie było. Jeszcze w Święta potrafił przespać nawet dwie godziny. I tyle nie płakał. Mam wrażenie, że Miki ma bardzo silną potrzebę ssania, dlatego tak lubi "wisieć" przy piersi. Próbowałam go zaprzyjaźnić nawet ze smoczkiem, jednak on wcale go nie chce...
Nocki też kiedyś były jakieś bardziej uporządkowane. Zasypiał około 21, zazwyczaj bez problemów. I tak spał do północy. Później budził się jeszcze tak ze dwa razy i zaczynał marudzić dopiero około 6. Dzisiejszą noc wojowaliśmy ze sobą od godziny 2 do 7... Marudził i marudził, aż w końcu zasypiał na jakąś godzinkę. A może to tylko ja zasypiałam, a on dalej marudził... Ostatnie nocki przemijają jakby obok mnie. Niby robię wszystko co należy ale jakoś bez duchowej obecności.
Chyba jestem po prostu wyczerpana... coraz bardziej.

No i tu kolejny powód by się wściekać. Ze wszystkimi obowiązkami jestem sama. Narzeczony zrobi co prawda to, o co go poproszę, ale marzy mi się żeby ktoś do mnie przyszedł i powiedział - "niczym się nie martw, odpocznij sobie, Miki będzie w dobrych rękach". A tak to o wszystko trzeba prosić. Samemu nikt się nie domyśli, że młoda mama też potrzebuje czas żeby sie zrelaksować w wannie czy chociaż wziąć szybki prysznic bez nasłuchiwania płaczu. Albo że musi coś zjeść konkretnego, a nie tylko kanapki... A zamiast tego młoda matka słyszy teksty typu "to jak Mały śpi, to ty coś sobie porób".

Dni mijają mi na uspokajaniu Mikołaja. Jak ta durna czekam do wieczora, aż tatuś wróci z pracy. Z nadzieją, że w końcu porozmawiam z kimś dorosłym... A tu figa. Od kilku dni próbuję dać do zrozumienia, że jest mi źle. Że potrzebuję wsparcia, nie tylko w opiece przy Małym, ale również takiego duchowego. Chciałabym usłyszeć, że ten kryzys minie, że nic nie robię źle. Jednak zamiast tego ja dalej walczę z humorami Mikołaja, a tatuś się relaksuje po ciężkim dniu pracy...

Ehhh życie jest podłe. Czemu w chwilach, kiedy powinno nas rozpierać szczęście, życie daje nam tak popalić. Z każdej strony jakiś cios. I nie jest to tylko bejbi blues, bo takie chwile podłamania już przeżywałam.

A jeszcze jutro kolęda. Trzeba będzie znowu wysłuchiwać, że to nie po bożemu i że trzeba te SPRAWY załatwić. I trzeba będzie też mocno zagryzać wargi, by przypadkiem nie powiedzieć za dużo...

 
Są oczywiście też chwile spokoju i one dają mi siłe do dalszej walki.

P.S. A z takich pozytywniejszych rzeczy: dziś byliśmy na pierwszym spacerze. Mróz w końcu troche zelżał, więc pospacerowaliśmy około 15 minut. Przy ubieraniu był oczywiście paniczny płacz ale na dworzu było już spokojnie.



Czytaj dalej

Pomalutku, powolutku...czyli rozwijamy się

Podsumowanie roku zbiegło się terminem z zakończeniem pierwszego miesiąca naszego Skarbeńka. Dzisiaj więc troche o tym co się zmieniło przez ten czas.

Z dnia na dzień Miki robił się coraz bardziej spokojny (wspominałam, że w szpitalu był bardzo płaczliwy). Obecnie popłacze sobie trochę w ciągu dnia - albo skok rozwojowy albo kolka. A może i jedno i drugie... Każdy jego płacz rozwala mnie od środka, szczególnie, że zaczęły się pojawiać pierwsze łzy. Nadal przy przebieraniu nie potrafi się uspokoić, chyba że ktoś w tym czasie go zabawia grzechotkami, maskotkami a najlepiej wszystkim naraz. Lubi też jak mu się szumi do ucha - w takich chwilach woli jednak moje szumienie, Szumiś sprawdza się bardziej przy usypianiu.
Powoli przekonuje się też do kąpieli. Niestety nadal nie lubi wyciagania z wody. Będziemy pracować i nad tym. Nie kąpiemy się codziennie, tylko co 2-3 dni. Każdego wieczoru myjemy tylko buźke, rączki i pupę.
Po toalecie, przeważnie ok 21 zabieramy się za zasypianie...oczywiście koniecznie przy cycusiu! Mikuś budzi się zazwyczaj po 3 godzinach. Zmieniamy wtedy pieluszkę, karmimy i dalej śpi - znowu około 3 godzin. Później jest już trudniej, kręci się i wierci i zazwyczaj tylki ucina sobie krótkie drzemki. Więc od tej 4-5 rano trochę się ze sobą męczymy. Tatuś wstaje przed 8 więc wtedy zazwyczaj i my witamy dzień. Miki bardzo lubi leżeć w swoim bujaczku - rozmawia wtedy ze swoim ulubionym bałwankiem - mają swój tajemny język eee aaa yyy ;-) Uwielbiam go wtedy obserwować, bo codziennie widzę jak szybko się rozwija.
W dzień ze spaniem jest już gorzej. Miki budzi się po chwili gdy od niego odejdę. Gdy leżę obok może pospać dłużej. A gdy zawinę go w otulacz to nawet ze 3 godziny. Staram się jednak z tego korzystać jak najrzadziej - bardziej w nocy niż w dzień.
Mikołaj zaczyna się też coraz częściej uśmiechać i to tak od ucha do ucha - a jeszcze niedawno zdarzało mu się tylko strzelić grymas przez sen. To najpiękniejsze chwile w ciągu dnia!
Główkę potrafi coraz dłużej przytrzymać w pionie. Wodzi też wzrokiem za rozmówcą.

I jedyne co teraz mnie martwi to wysypka i bardzo sucha skóra na twarzy... Na razie zrezygnowałam całkiem z nabiału i obserwuję czy to pomoże.

Na przyszłą środę mamy zaplanowane dużo rzeczy - tata bierze urlop, mama idzie do pana doktora na kontrolę, a Miki na szczepienie i do poradni preluksacyjnej. Może uda się przy okazji wyskoczyć na jakieś zakupy - jak szaleć to szaleć ;-) Szczególnie, że za oknem straszny mróz i ze wspólnych spacerów nici...
A do tego czasu słodkie "lenistwo".


P.S. W trakcie pisania udało się pierwszy raz od dawna zmienić pampersa bez płaczu!!! ;-)
Czytaj dalej