Pan Kotek był chory i leżał w łóżeczku...

...więc przyszedł Pan Doktor - Jak się masz Koteczku?

U nas troszkę inaczej, bo to my poszliśmy do pana doktora, a dokładnie do pani doktor.
Niestety dopadło nas okrutne choróbsko. Najpierw padł tata, mnie złapało w piątek. Mikuś dzielnie walczył ale i jego wczoraj dopadło. Cały dzień był wyjątkowo (jak na siebie) senny. Wieczorem jednak wydawał się być zdrowy. W nocy budził się jak zwykle ostatnio - co 1,5 godziny aż około godziny 3 obudził się i już nie mógł zasnąć - tak miał strasznie zapchany nosek :-( Do tego troszkę pokasłuje i ma lekki stan podgorączkowy. Dostał Flegaminę Baby na kaszelek a na katarek kropelki z antybiotykiem. 

I tak się męczymy w trójkę. Najbardziej oczywiście szkoda Mikiego. Jedyna pozycja w jakiej może spać to noszony w pionie lub leżąc na naszych brzuszkach. W nocy chyba trzeba będzie robić dyżury...

Tak przy okazji podpytałam takie leki mogę używać przy karmieniu. Do tej pory zażywałam jedynie te z serii Prenalen, ale one bardziej wzmacniają odporność. A ja potrzebuję leków, które mnie postawią na nogi. W internecie jest sporo sprzecznych informacji, więc wolałam dopytać.  
A więc matka karmiąca może bez obaw używać: 

  • na kaszel syrop Stodal, 
  • na katar Sinupred i woda morska, maść majerankowa,
  • na gorączkę, wiadomo, paracetamol
  • na ból gardła nie wiem, bo nie pytałam... ja stosuję od dawna - wg mnie najlepszy sposób z tzw medycyny ludowej - płukankę z roztworu wody utlenionej. Naprawdę działa!
I oczywiście do tego syrop z czarnego bzu, sok z agrestu, tradycyjna herbata z sokiem malinowym i inne domowe metody, które jak nie pomogą, to napewno nie zaszkodzą.


P.S. Wraz z chorobą przyszła wena a oto jej skutki :-)


Czytaj dalej

Dawno, dawno temu...


Wyobraźcie sobie, że ten kubraczek ma 37 lat! Nosili go po kolei: moja ciocia, ja, mój brat, moja siostra, moja chrześniaczka. A teraz nosi go Mikołaj. Został przeze mnie nazwany strojem rodowym. Czekam z niecierpliwością, aż będę go mogła przekazać dalej...
Ten mały ciuszek skłonił mnie dziś do napisania trochę o tradycji i o tym co kiedyś a co dziś - w kwestii wychowania rzecz jasna.

Ja od samego początku stroiłam Mikusia w ładne ubranka. Pamiętałam o jego wygodzie, ale nie ukrywam, że chciałam by wyglądał też ślicznie (przystojnie, toć to chłopak). Nawet specjalnie nie wysłużyły mi się śpioszki, bo wolałam go ubierać w spodenki i półśpiochy. Z początku każde przebieranie było męczarnią dla nas obu, na szczęście bardzo szybko Miki polubił tą czynność. Babcia opowiadała mi, że KIEDYŚ dzieci trzymało się w ciasnym becie przez długie miesiące, nikt nie myślał o jakiś ciuszkach. OBECNIE również układa się dzieci albo w rożkach albo w otulaczach (Miki rożków nie lubi, z otulaczami musiał się zaprzyjaźnić ze względu na swoje odruchy). Jednak nic nie szkodzi, żeby w tym rożku leżał sobie "wystrojony". W Święta ubraliśmy go w czaderską elegancką koszulę. Podesłaliśmy zdjęcie do naszej babci. A ona dzwoni obruszona, że męczymy dzieciaka... ale, że moglibyśmy go ubrać na chwile chociaż w te ciuszki świąteczne co dostał od niej i zrobić zdjęcia ;-) haha a jednak!

Kolejne porównanie. TERAZ reaguje się na potrzeby dziecka. Płacze - to się tuli, całuje, uspokaja. Mi się serce kraja, gdy Miki obudzi się gdy akurat jestem np. w wannie i musi poczekać aż wyjdę. KIEDYŚ dzieciaka zostawiało się na podłodze (żeby nie miał z czego spaść) i szło się na pole. A dzieciak czasem płakał tak długo aż sam się zmęczył i zasnął. 

Wracają do łask pieluchy wielorazowe. Nie mają one jednak nic wspólnego z KIEDYŚNYMI tetrami. TERAZ kupujesz otulacze, wkłady, formowanki i nie wiadomo co jeszcze (ekspertem nie jestem). W czasach kiedy "czas to pieniądz" niewiele osób się na to decyduje. Ja sama również wybrałam opcję wygodną - kupujesz, używasz, wyrzucasz do kosza (chociaż , nie powiem, kiedyś przeszły mi przez myśl wielorazówki).

KIEDYŚ chrzest dziecka odbywał się bardzo szybko. Ja sama byłam chrzczona już jakies 2-3 tygodnie po porodzie. Jak sobie przypomne siebie po 2 tygodniach - nigdy w życiu nie pokazałabym się ludziom w kościele ;-) Poza tym nie miałabym w sobie chyba tyle energii. Są oczywiście rodzice, którzy nadal tradycyjnie podchodzą do sprawy. Nie budzi już jednak zdziwienia widok półrocznego czy nawet rocznego maluszeka do chrztu. My sami też planujemy chrzciny dopiero na koniec kwietnia. 

Sprawa dla mnie nie zrozumiała - karmienie "na zegarek"... KIEDYŚ zalecana metoda karmienia. Dziecko jadło co 3 godziny. Uczyło to ponoć regularności sen-jedzenie-zabawa. Niestety okres laktacji przez to często się skracał, ponieważ w niestymulowanych wystarczająco często piersiach, pokarm po prostu zanika. Spotkałam się nawet ze zdziwieniem, kiedy powiedziałam, że pokarmy stałe będę wprowadzać dopiero po 6 m-cu. KIEDYŚ obiadki wprowadzało się szybciej, co mogło też wynikać z tego, że kobiety traciły pokarm np. już po 2 miesiącach. OBECNIE metoda ta ma również swoich zwolenników, jednak przeważa metoda "na żądanie". Trudno zmusić niemowlaka by był głodny o stałych porach. Dorosły człowiek również sięga po jedzenie gdy po prostu poczuje głód. Nie czeka do 14, bo wtedy jest godzina karmienia. Gdybym ja miała karmić Mikołaja co 3 godziny... dzieciak by się zapłakał aż w końcu z niedożywienia by zniknął! I wbrew opinii, że dzieci takie tylko wiszą przy cycu, Miki sporo czasu w ciągu dnia poświęca na zabawę. A i ja mam czas by się umyć, ubrać, zrobić obiad...

KIEDYŚ matki nie miały laktatorów, elektronicznych niań, szumisiów i innych gadżetów. Dla nas TERAZ wydają się one niezbędne - bo jak to, mam gotować butelki? Prościej włożyć do sterylizatora i po sprawie.

Są oczywiście obszary, w których z tradycyjnych metod jak najbardziej się korzysta. Chociażby kąpiele w krochmalu czy płatkach owsianych dla alergików - sama chcę to  drugie wypróbować. I wcale nie umiejszam ich znaczeniu. Każdy ma swój rozum. Jednak ja osobiście nie czerpię z nich zbyt wiele, bo momentami strasznie się kłocą z moją intuicją.

Mój "wiszący ciągle przy cycu" syn właśnie się obudził ze swojej 1,5 godzinnej (szok) drzemki. To spadam troche go wytarmosić :-)
Czytaj dalej

Dziękuję

Z natury jestem osobą, która lubi słuchać. Nigdy nie byłam typem chętnym do zwierzeń. Przyjaciół miałam niewielu, ale za to sprawdzonych. Obecnie mam ich jeszcze mniej, bo czas (a może ciąża?) zweryfikował ich prawdziwość. Więc tym bardziej cieszy mnie, że Ci co pozostali, potrafią wesprzeć dobrym słowem i zainteresowaniem. 
Będzie więc dziś kilka słów do Was, moi mili...

Do H.
Poznaliśmy się na studiach. Bywały momenty, że byłyśmy dla siebie jak wrzód na tyłku. Nie mogłyśmy jednak bez siebie żyć :-p Nasza znajomość, jako jedna z niewielu, przerwała próbę czasu i odległości (i oby to się nie zmieniło). Teraz mogę szczerze powiedzieć, że na tym polega prawdziwa przyjaźń... Dziękuję Ci, że znosisz moje facebookowe lamenty na temat tego ciężkiego życia we dwoje, we troje itp... :-)

Do A.
Siostro ma jedyna (z domu dziecka :-p), bigosiku Ty nasz ;-) Liczę, że gdy skończysz już to swoje studiowanie, to będziesz chrześniaka częściej odwiedzać. Szczególnie, że trochę schudłam i możesz mi oddać jakieś swoje ciuchy :-D

Do J.
To u Ciebie ukrywałam się, gdy nie chciało mi się iść do szkoły (ups wydało się!). Przeżyłyśmy ze sobą wiele wspólnych wieczorów przy winku (i tak było ich za mało). Mimo że dzielą nas setki kilometrów, Ty nadal o mnie zawsze pamiętasz. A gdy mamy okazję zobaczyć się osobiście, wcale nie czuję żeby coś się zmieniło od czasów wspólnego zażerania zupkami chińskimi (o matko, kiedy to było) :-p

Do A.
Twój brat chciał mi kiedyś podpalić włosy, tak bardzo nie lubił, że do Ciebie przyłaziłam. A jednak przetrwałyśmy tą "próbę ognia". Czasy studenckie trochę nas od siebie oddaliły. Nadal jesteś jednak osobą, której mogłabym powiedzieć wszystko - albo, naszym starym zwyczajem, napisać w liście :-p W dzieciństwie przyjaźni było wiele, jednak tą mogłabym nazwać TĄ największą :-)

Do D.
W niektórych sprawach mamy odmienne poglądy, jednak mimo wszystko dziękuję za rady. Wiem, że płyną one z serca. W sprawach wyprawkowych byłaś nieocenioną pomocą, bo ja - taki głąb - nie wiedziałam co do czego. Los nam ostatnio trochę nie sprzyja, jednak niedługo napewno się zobaczymy.

Do B.
Dziękuję Ci przede wszystkim za pomoc z nosidełkiem - taka niby mała rzecz, a ratuje nam często życie :-) 

Do A.
Mimo że jestem tu taką przybłędą, od samego początku traktowałaś mnie jak swoją. Dziekuję Ci za to, że w każdej sytuacji biegniesz z pomocą dla całej naszej Trójki. I za te nasze godzinne rozmowy telefoniczne - gdy siedziałam w domu sama z wielkim brzuchem, były one dla mnie zbawienne ;-)

Na koniec dziękuję swojej Mamie - co wcale nie znaczy, że najmniej. To taka wisionka na torcie. Dziękuję za wszystko, szczególnie za codzienną troskę i to jej "co tam słychać w Mikusiowie?" każdego ranka :-)

W głowie układają mi się kolejne zdania -odnośnie osób, na których się zawiodłam. Nie będę jednak o tym pisać. Niech ten post będzie naładowany pozytywną energią.

Czytaj dalej

BlogoSfera Canpol - zaczynamy

Zaczynam swoją przygodę z BlogoSferą Canpol - Was również zapraszam (jeśli jeszcze tego nie zrobiłyście). 
Szczególnie, że z tego co zdążyłam zauważyć, na stronce można znaleźć sporo dzieciowych porad - a jak wiadomo każda młoda mama ma w głowie mnóstwo znaków zapytania :-)


Czytaj dalej

Zaplanuj sobie, żeby nie planować

Deszcz pada od rana, w domu ciemno, Miki senny a w telewizji same smęty. A jeszcze wczoraj planowałam długi spacer, zakupy (20% zniżki w 5-10-15), odwiedziny u tatki w pracy. I wszystkie plany poszłyyyy... Stwierdziłam więc, że chociaż posprzątam coś w domu, szczególnie że Miki zasnął dosyć mocno. Ale zanim zaczęłam się dobrze rozkręcać, synuś się obudził. Byłam w szoku jak zobaczyłam, że spał całe 1,5 godziny... A ja tak mało zrobiłam.


I tu taka myśl mnie naszła, że macierzyństwo może oduczy mnie w końcu planowania wszystkiego i wszędzie. Spontaniczność raczej nigdy nie była moją mocną stroną. A teraz? Teraz wszystko zaczynam brać bardziej na luz, bo wiem, że to nie ja mam decydujący głos.
Drzemki Mikołaja wypadają przeważnie o stałych porach. Jedna w okolicach od 9 do 11, druga na spacerze i trzecia pod wieczor około 16-17. System trochę się burzy w takie dni jak dzisiaj - spacerowe drzemanie wypadło więc Miki jest rozdrażniony. Śpi aktualnie na moim brzuchu, bo sam nie chciał mimo, że oczy aż mu się kleiły (ciągle pociera o czoło i oczy, jakby go swędziały i przez to ciężko mu zasnąć - w środę idziemy na szczepienie to może lekarka coś doradzi). 
Mniej regularne są pory karmienia. Karmię na żądanie, a to w naszym przypadku oznacza często co pół godziny... Czasami Miki przyssa się na 20 minut, czasami na 5. W trakcie albo przysypia, albo przeciwnie, zaczyna się wiercić. Ani w jednym ani w drugim wypadku go nie zmuszam. Uczę się by nie patrzeć nerwowo na zegarek i nie liczyć minut. Skoro niemowlęta działają według swojego zegara biologicznego, Miki nie będzie się dostosowywał do mojego małego zegareczka na nadgarstku... Pozwolę sobie nawet zacytować tekst, który znalazłam na blogu rozamarzy.com

"Profesor Donna Geddes prowadzi badania nad regulacją apetytu u niemowląt. Na kwietniowej konferencji, przedstawiła pracę, gdzie pokazała, jak niemowlęta dokonują SAMOREGULACJI spożycia składników odżywczych. Wśród badanych dzieci zauważono, że istnieje duże zróżnicowanie w częstości karmienia i objętości mleka spożywanego podczas każdego karmienia piersią. Czyli – każde dziecko ma swój własny rytm karmień – jeśli tylko pozwoli mu się ten rytm regulować. Czego dowiedziono? Że KAŻDE niemowlę – to które jadło 8 razy na dobę, to które jadło 12 razy i to, które jadło 19 razy na dobę – każde! pobrało mniej więcej taką samą ilość składników odżywczych. Tylko po prostu niektóre dzieci potrzebowały większej ilości karmień, by pobrać tą samą ilość białka, a inne mniejszej ilości karmień."

Dlatego aby czerpać ze swojego macierzyństwa jak najwięcej radości, pozwalam Mikiemu by przytulał się do cycusia tyle razy ile ma na to ochotę. Bo to nie zawsze chodzi przecież o jedzenie ale o bliskość. A że obowiązki domowe muszą czasem poczekać, aż tatuś wróci z pracy - trudno. Dom się nie zawali, nikt z głodu też nie umrze. 

Ale wracając do tematu planowania... W ciąży wiele planowałam. Jak urządzić pokój. Co, gdzie i kiedy kupić. Torba do szpitala stała spakowana od kilku miesięcy - bo a nóż widelec... Na wypadek "zaczęło się" było też wszystko rozplanowane. I już wtedy plany postanowiły ze mnie zakpić - bo jak wiadomo czekałam z torbami w szpitalu ponad tydzień. Miki miał spać w swoim pięknym łóżeczku, budzić się co 3 godziny, jeść i spać dalej. Miał też nie płakać, bo rodzice w dzieciństwie przecież też nie płakali. Jednym słowem miało być pięknie i według planu...

A jak jest to wiadomo. Też pięknie. Ale inaczej.

Najpiękniej jest w chwilach takich jak wczoraj. Mikołaj pierwszy raz zaśmiał się na głos - byliśmy w takim szoku, że sami zaczęliśmy się śmiać a on dalej razem z nami :-) Nauczył się też krzyczeć - skrzeczy jak jakaś sroka :-)



Czytaj dalej

Królewicz na ziarnku grochu...

Ostatnio było o jedzeniu, a że niemowle PONOĆ tylko je i śpi, to dziś o spaniu właśnie. 

Niemowle do 6 m-ca życia powinno przesypiać około 16 godzin na dobę. I gdyby patrzeć na takie książkowe normy to Mikołaj miałby już około pół roku... 
Zasypia około 20-21 (raz zasnąl o 22 i powiem Wam, że ta nocka była całkiem udana). Budzi się tak już na amen około 6-7. W między czasie ma sporo pobudek. Jeszcze niedawno chwaliłam się, że nie wiem co to znaczy "nieprzespana noc"... już wiem. Kiedyś budził się 2 czy 3 razy i po nakarmieniu spał ciurkiem 2,5 - 3 godziny. Zdarzało się nam pospać nawet do 9. Od ponad tygodnia nocne drzemki trwają max godzinkę (no góra półtora), po czym musi być cyc i kolejna drzemka. Pobudek tych może być naprawdę sporo. Zazwyczaj nawet ich nie liczę, bo ze zmęczenia robię wiele rzeczy mechanicznie. Ilość snu nocnego zarówno kiedyś jak i teraz wynosi około 8 godzin (po odliczeniu przerw). W dzień staram się tak wszystko organizować żeby Miki co najmniej 3 razy pospał dłużej, w tym raz na spacerze. Jeśli każda z tch drzemek trwałaby 2 godzinki wyszłoby łącznie 6 godzin. Do tego kilka krótszych. Wychodzi łącznie około 14-15 godzin. I to w dobry dzień - bo czasami nijak nie uda się przespać w domu dłużej niż pół godziny...

Z zasypianiem ogólnie są problemy. I nie cierpię jak słyszę, że się przyzwyczaił. Już w szpitalu Miki wybudzał się przy najmniejszym hałasie. Miał dosyć silny odruch Moro więc wyrzut rączek zawsze go wystraszał. Odruchy nadal się pojawiają ale nie są już tak silne. Gorsze jest ciągłe drapanie po buzi i przecieranie oczu. Gdy się przebudzi zaczyna majstrować rączkami przy twarzy i czar pryska. Nie pomaga szum, kołysanki czy delikatne głaskanie. Więc muszę albo położyć się z cycusiem spowrotem albo wziąć na ręce i ululać. Druga opcja byłaby spoko, bo zazwyczaj zamyka oczy po chwili, ale po odłożeniu przebudza się prawie natychmiast. Zdarza się oczywiście, że pośpi chwilę sam - dzisiaj np. pospał nawet w łóżeczku. Musi być jednak zawinięty w otulacz, innej opcji nie ma. Mam nadzieję, że wraz z rozwojem układu nerwowego zacznie zasypiać mocniejszym snem i tak łatwo nie będzie się wybudzał. Myślałam już nawet, że może wina stoi po stronie karmienia, bo często Miki w trakcie zasypia. Robiłam sobie wyrzuty, że może się nie najada. Uświadomiłam sobie jednak, że skoro przybiera prawidłowo na wadze (ok 180 - 200g na tydzień) to widocznie taką ma urodę. 

Apropo urody - nasz cwany lisek :-)

I tak ta sprawa spędza mi czasem sen z powiek, również dosłownie. Obliczam sobie w głowie, czy Miki nie śpi aby za mało, a może to z jakiejś choroby itd... I mimo, że staram się słuchać przede wszystkim swojej intuicji to przyznam się, że zaglądam na fora - a to największa głupota z mojej strony. 
Przeważnie jednak w trakcie tych moich różnorakich poszukiwań trafiam jakimś sposobem na stronę dziecisawazne.pl i pukam się mocno w czoło! Tak samo i tym razem - powtarzam sobie w głowie, jak mantre, że dziecko samo wie ile i kiedy chce spać.

A wiecie jak zazwyczaj kończy się ta nasza nocka o tej 6 rano? Dokładnie tak jak na tym rysunku - jakby nas ktoś podglądał ;-) 


Gdy Miki zaczyna marudzić i nic mu się nie podoba, zaczynam się stresować co mu znowu nie pasuje. A gdy usłyszę znajomy bulgotający odgłos, śmieję się na głos "no jasne, że kupa!"...
Czytaj dalej

O jedzeniu słów kilka...

Wspomniałam w którymś z ostatnich postów o diecie matki karmiącej.  Dzisiaj chcę się nad tym trochę pochylić. Nadal nie mam zamiaru nikogo krytykować,  bo każdy ma prawo do podjęcia decyzji zgodnie ze swoim sumieniem i przekonaniem. Będę więc pisać o sobie i o tym co ja czuję (a czułam jeszcze niedawno inaczej).

Mój mały śmieszek :-)

W ciąży stworzyłam sobie tabelkę zakupow, pamietacie? Przez tydzień leżenia w szpitalu biłam się z myślami i wyrzutami sumienia. Na obiad podali zupę kalafiorową - nie zjadłam jej. Na śniadanie dali jogurt truskawkowy - też go nie zjadłam. I tak wybierałem sobie co mogę a czego nie, aż doszło do tego, że po prostu byłam glodna. Myślałam sobie wtedy, że jacyś niepoważni ludzie pracują w szpitalnej kuchni - "w ogóle nie pomyślą o matkach karmiących". Przy wypisie ze szpitala położna zasugerowała, że dla dziecka warto się poświęcić pod względm diety. Więc po powrocie do domu żywiłam się ryżem, marchewką i kurczakiem na parze. Na deser również ryż - z jabłkiem i cynamonem. Do picia woda i rozrobiony sok jabłkowy. W ramach szaleństwa zjadłam czasem banana. Czułam,  że powoli opadam z sił - a przecież powinnam jeść nawet o 500kcal więcej. Pojawiły się też małe problemy gastryczne... Gdy u Mikusia pokazała się wysypka, robiłam sobie wyrzuty, że to przeze mnie i moją "nieodpowiedzialność". Za poradą piediatry wyeliminowałam nabiał z diety (w sumie nadal nie wiem, czy słusznie). I nagle okazało się, że mogę jeść jeszcze mniej. I tak jadłam. Waga spadała w szalonym tempie.

Ale pomyślałam sobie DOŚĆ! Przecież ja też muszę być zdrowa by mieć siłę do opieki nad Maluszkiem. Zaczęłam więc dociekać i szukać informacji. Wpisując w wyszukiwarce "dieta karmiącej" znalazłam mnóstwo stronek z konkretnymi wytycznymi, co można a czego nie można. W całym ty0m bałaganie (bo raz brokuły można a raz nie itp.) znalazło się jednak też stwierdzenie, że czegoś takiego jak dieta karmiącej po prostu NIE MA... Mama powinna się odżywiać zdrowo by zapewnić sobie i dziecku wszystkie niezbędne składniki odżywcze. Wiadomo, że nikt nie naje się kapusty "do urzygu" bo to i dorosłego powali z nóg. Dieta musi być bogata, urozmiaicona i... mądra. 
Niektórzy powiedzą... a KOLKI? Kolki mają też dzieci karmione mlekiem modyfikowanym, więc powinien to być główny argument - kolki wynikają z niedojrzałości układu pokarmowego. Jeśli mają wystąpić to i tak wystąpią, niezależnie od naszej diety.  (Opieram się m.in. na www.hafija.pl - stronę prowadzi dyplomowana promotorka karmienia piersią, więc chyba trochę się na temacie zna.)

A teraz dość teorii. Przyznaję, że na początku swojej macierzyńskiej drogi wpadłam w pułapkę i katowałam się bardzo rygorystyczną dietą. Wszystko dla dobra Małego. Zaczęłam jednak myśleć rozsądnie - nie tylko o dziecku ale i o sobie. A więc staram się odżywiać zdrowo ale też i bogato. Nie jem tylko nabiału - warto by było jednak też sprawdzić czy to aby napewno od tego ta wysypka. Wprowadzam do swojej diety warzywa, owoce, przyprawy i różne mięsa (a nie tylko kura i kura). Robię to powoli i obserwuję Mikiego - nic złego się nie dzieje. Nie męczymy się z kolkami i obym nie zapeszyła. Wiadomo, że nie pójdę sobie do McDonalda na zestaw powiększony i nie zapiję wszystkiego litrem coli. Nie zjem też garnka bigosu. Umiar, umiar i jeszcze raz umiar!

No i tyle mojego wymądrzania. Co Wy myślicie na ten temat?

P.S. Szukam na mieście świeżych brzoskwiń i jak na złość nigdzie nie ma - przynajmniej nie tam gdzie mogę wjechać z wózkiem...
Czytaj dalej

Lubię - nie lubię

Po ponad dwóch miesiącach wspólnej wędrówki, mogę stwierdzić, że troche się już z Mikołajkiem poznaliśmy. Ponieważ spośród domowników spędzam z nim najwięcej czasu, jako jedyna potrafię go uspokoić w chwilach histerycznego płaczu. Wczoraj była taka sytuacja. Zostałam poproszona o przygotowanie kartki imieninowej. Wyciągnęłam więc wszystkie swoje sprzęty i zaczęłam swoją pracę. W tym czasie Mikim zajmował się tata. I jak na złość - nagle ryk. Próbował go uspokoić na wszelkie sposoby. Na rękach, na leżąco, kołysząc, śpiewając, wymachując zabawkami. Nic. Przybiegła babcia by pomóc. Nic. Pomyślałam, że muszą sobie poradzić, lecz w pewnym momencie rzuciłam wszystko i podbiegłam do niego. Instynktownie złapałam za kocyk, owinęłam go szczelnie, przytuliłam do siebie, ucałowałam. I cisza! Co to znaczy MAMA... 
Nie rozumiemy się jeszcze tak do końca "bez słów", bo czasem błądzę ale są momenty, że potrafię odgadnąć po jednym spojrzeniu "o co kaman". Wiem też najlepiej co Mikuś lubi a czego wręcz nie znosi. A więc...


Jestem Mikuś:
  • Lubię jak się mnie nosi na rękach - koniecznie w pozycji pionowej, bym mógł obserwować świat. Codziennie rano musi być spacerek po domu, żeby sprawdzić czy przez noc nic się nie zmieniło. W takiej pozycji często też zasypiam u mamy albo u taty. Nie znoszę kołysania w pozycji leżącej - dostaję wtedy dzikich spazmów.
  • Uwielbiam leżeć w bujaczku - jednak pod warunkiem, że coś się dzieje obok. I do momentu gdy nie ześlizgnę się w dół lub na bok do tego stopnia, że robi mi się poczwórny podbródek. Mama czasem zapina mnie w szelki, ale tego za bardzo nie lubię. Jednak niedługo będzie to już konieczne, bo jestem bardzo ruchliwy.
  • Cycusia kocham. Jeśli jest obok, mogę spać godzinami. Jego ciepełko mnie uspokaja. Czasami nawet nie muszę ssać mleczka. Mama próbowała podawać mi smoczka bym lepiej zasypiał ale ja go nie chcę - przeszkadza mi w buzi. Nie lubię gdy mama i jej cycuś ode mnie odchodzą. Gdy zasnę, muszą naprawdę ostrożnie się oddalić, bo jeśli się obudzę to już koniec. Mama zawsze mnie przekłada w czasie karmienia z jednej strony na drugą - nie kumam tego i zaczynam się wtedy wydzierać. Niech wie, że to ja tu rządzę!
  • Kiedyś nienawidziłem wszelkiego przebierania, przewijania. Teraz to uwielbiam. Chyba że coś mi dolega, to wiadomo. Czasem gdy zaczynam marudzić i się złościć, mama kładzie mnie na łóżku i zdejmuje spodenki. Skumała, że wtedy się uspokajam. Mama całuje moje nóżki i brzuszek. Zaczynam się uśmiechać i zły humor mija. Pomagam też przy przewijaniu pieluszki. Kiedyś wierzgałem się jak opętany, teraz lubię leżeć z gołą pupą. Czasem zdarzy mi się mały wypadek i wtedy jest kupa śmiechu - tzn przynajmniej dla mnie. Niedawno zrobiłem tacie taki psikus i biedak aż krzyknął tak się zdziwił ;-) Mama już się przyzwyczaiła, że nie zna dnia ani godziny...
  • Spacery chyba lubię. W sumie nie wiem, bo zawsze śpię. Niecierpię jak mi zakładają czapkę i kombinezon. Wtedy płaczę. Niech już przyjdzie wiosna, to mnie nie bedą wkładać w te wszystkie kożuchy i śpiwory.
  • Z kąpielami to jest różnie. Zazwyczaj mi się nie podobają. Zdarzyło się może ze dwa czy trzy razy, że nie płakałem. Mama próbuje różnych sposobów by mi dogodzić. Przed jedzeniem, po jedzeniu, na podłodze, na stojaku, rano, wieczorem. Nic nie pomaga. Liczą z tatą, że pewnego dnia poprostu mi się spodoba - no się zobaczy. Planują iść ze mną na basen, jak się ociepli na dworze. Może w objęciach mamy przyzwyczaję się do kąpieli. Muszą tylko spytać pani doktor jak chlor zadziała na moją suchą skórę. 
  • Apropo skóry... Swędzi mi często. Drapię się nawet po twarzy. Mama smaruje mnie często balsamem i nie zawsze mi się to podoba. Rano jest ok - robi mi lekki masaż i jest fajnie. Jednak wieczorem przeważnie jestem zmęczony i takie zabiegi mnie denerwują. Nawet dziadek mówi, że mnie niepotrzebnie męczą. Ale mama twierdzi, że gdyby odpuszczała ze wszystkim to bym był brudaskiem. I tak smaruje mnie dzień w dzień...
  • Kilka razy dziennie mama kładzie mnie na brzuch. Nie wiem po co to robi. Może chce mnie tak uśpić... Podobno mam ćwiczyć mięśnie szyi by sztywno trzymać główkę. Ale ja jestem leń i nie chcę trenować. No chyba, że mama położy mnie na sobie - wtedy mogę się wyginać. Bardzo chętnie. Poza tym gdy mama bierze mnie na ręce potrafię ładnie trzymać główkę. Mama się troche o to martwi, ale przecież powoli nauczę się wszystkiego...


Cały czas poznajemy się bardziej i bardziej, więc z każdym dniem odkrywam nowe cechy synusia. Zaskakuje nas wszystkich tym jak szybko się rozwija. Jeszcze niedawno był małą kuleczką, która tylko spała i jadła. Teraz jest długaśnym chłopem, który bardzo lubi pogadać, pobawić się i poobserwować. Lubi też popłakać, co podkreślam co jakiś czas. Jednak momenty kiedy słodko się uśmiecha i mówi swoje AGUUU rekompensują te wszystkie trudne chwile :-)
Czytaj dalej

Być kobietą, być kobietą...

Bedąc jeszcze w ciąży zapowiedziałam Ukochanemu, że gdy zobaczy, że się zaniedbałam może mnie bez skrupułów ustawić do pionu. Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z domu dalej niż do kosza na śmieci. Naturalne więc wydawało mi się, że nie warto się stroić. Z braku czasu, ale też i z braku ochoty, chodziłam po domu jak zombie. Włosy rozczochrane, na nogach byle jakie dresy a na górze rozwleczony t-shirt. 


Pewnego dnia pomyślałam sobie, że dość tego! To, że zostałam mamą nie zmieniło mnie w bezpłciowego stwora. Dalej jestem kobietą i o tą kobiecość muszę dbać. Miki na początku nie dawał mi za dużo czasu dla siebie, więc między wstawieniem prania i umyciem naczyń udawało mi się co najwyżej umalować rzęsy. Teraz moje dziecko robi się coraz bardziej ciekawe świata i potrafi samo posiedzieć w bujaku przez dłuższą chwilę. Zaczyna też coraz chętniej spać w łóżeczku - bez mamy pod ręką. Ja mam wtedy czas by trochę się "zrobić". Szczególnie, że zaczynamy się coraz częściej pojawiać na mieście :-) (spacer jest codziennie, chyba że pada, wieje i jest bardzo nieprzyjemnie)


I teraz tak... zgodnie z tym co sobie obiecałam w ciąży. Nie rezygnuję z biegania. Chcę powoli wrócić na trasę. Trochę po to by wrócić do formy, bo została lekka oponka po ciążowym brzuszku (bieganie tego nie zmieni, ale wzmocni moją kondycję). Zresztą ten rok zapowiada się dosyć imprezowo - chrzciny, dwa wesela (prawdopodobnie również własny) - więc ładna figura się przyda. Ale przede wszystkim po to by mieć tylko dla siebie chociaż chwilkę, raz na jakiś czas. Taki moment by pozbierać myśli - a bieganie to idealny sposób. Tak więc w weekend pierwsza próba, obym przebiegła chociaż 2 km ;-) Można trzymać kciuki :-) 
Czytaj dalej

Ile pączków dzisiaj zjadłaś?!

W tym roku nikt nie zada mi takiego pytania. Chciałoby się pączusia zjeść, ale niestety...

Część matek karmiących, jak zdążyłam się zorientować, nie uznaje czegoś takiego jak dieta. Jedzą wszystko, no może z wyjątkiem produktów typowo szkodliwych tj. kapusta czy groch. Ja osobiście nie jem dosyć dużej grupy produktów, ale nie jest też tak, że się głoduję. Taki już mam charakter, że wolę dmuchać na zimne. I nie chodzi o kolki, bo wiem, że nie zależą one od diety. Zresztą Miki ich nie ma (i obym nie wykrakała). Jednak tyle czasu męczyłam się u niego z wysypką (a jak on się męczył!), że wolę nie przechodzić tego kolejny raz. Ale to już wybór każdej z nas, nie trzeba o tym dyskutować. Rzecz jednak robi się bardziej skomplikowana gdy na drodze pojawia się alergia... W naszym przypadku to alergia na białko mleka krowiego. Dla mnie wiąże się to ze sporymi wyrzeczeniami, ponieważ jestem nabiałolubna. Szczególnie, że dopiero sobie uświadomiłam, że mleko (często w postaci sproszkowanej) jest w produktach, których nigdy bym o to nie podejżewała.

W sklepach można obecnie znaleźć produkty mleczne bez laktozy. Ratuje więc to trochę sytuację. Dzięki mleku bez laktozy mogę zrobić sobie ukochane płatki czy upiec gofry. A z pomocą bezlaktozowego sera zrobić bardziej urozmaicone kanapki. Zarówno mleko jak i ser można kupić w Biedronce - w normalnej cenie (kiedyś Ukochany kupił mi niemieckie mleko, które kosztowało ponad 7 zł - litości). W sklepach można znaleźć również margarynę bez laktozy (Flora). Korzystając więc z tych bogactw niedawno zrobiłam nawet lasagne - na bazie sosu beszamelowego zamiast typowego pomidorowego (bo jak wiadomo, pomidory są silnym alergenem i ich nie jem narazie). Zamierzam zrobić znowu w najbliższym czasie, więc się pochwalę.

A jako, że dziś w końcu tłusty czwartek, na moim stole ciasto bananowe bez jajek i laktozy. Podzielę się nawet przepisem, bo jest banalnie proste a pyszne.


4 banany (zblendowane na jednolitą masę)
100g cukru (najlepiej brązowego)
300g mąki
7 łyżeczek margaryny
szczypta soli
łyżeczka sody

Wszystkie składniki mieszamy ze sobą i pieczemy około godziny. Ciasto zrobi się ciemne za sprawą bananów a w smaku trochę przypomina piernik (to przez sodę). Myślę, że zamiast margaryny możnaby dodać trochę oleju, ale jeszcze tego nie próbowałam.

No to idę po kawałeczek :-)
Czytaj dalej

Dwa miesiące naszego Małyszka

Czas płynie jak szalony...minęły już dwa miesiąc odkąd Mikołaj jest po drugiej stronie brzuszka. Zmienia się w ekspresowym tempie. Jest coraz większy i cięższy (ufff). Ubranka z rozmiarem 62 wędrują powoli do kartonu z podpisem "dla braciszka lub siostrzyczki" (ciotecznych :-P ).

Mamy za sobą jeden skok rozwojowy. Jesteśmy w trakcie drugiego.  Mikuś od kilku dni kiepsko je - pocmoka sobie trochę i albo przysypia albo zaczyna marudzić. W dzień śpi chwilę. Jedynie na spacerach udaje mu się podrzemać dłużej. Nie poleży, nie posiedzi - tylko na rączkach jest dobrze i to najlepiej w ruchu. Momentami jest naprawdę ciężko, szczególnie że i ja jestem w troche gorszej dyspozycji zdrowotnej.

Te nasze wspólne cierpienia niosą za sobą duże zmiany. Po pierwszym skoku pojawiły się pierwsze łzy i pierwsze duuuże świadome uśmiechy. Teraz Miki staje się coraz bardziej samodzielny (jeśli można to tak nazwać). Potrafi dłużej posiedzieć sam, guga sobie wtedy wesoło z zabawkami lub patrzy w sufit (obserwowanie cieni to ostatnio jego główne hobby). Podąża wzrokiem za twarzą, już nie tylko moją. Jego ruchy wydają się być jakoś bardziej opanowane. Dosyć długo przytrzymuje główkę sztywno w pionie, szczególnie gdy jest u mnie na rękach (gdy leży na brzuszku rozleniwia się i po prostu sobie leży). I co najbardziej mnie ucieszyło - potrafi przytrzymać rączką zabawkę i chwile nią wymachuje. Niesie to za sobą inną zmianę - Miki już kuma, że jego rączki są jego i coraz częściej lądują one w buzi ;-)


Mamy za sobą pierwszy wyjazd w odwiedziny. Miki zachowywał się elegancko (a w domu tak marudził...). Zdał ten egzamin na szóstkę. Musimy chyba częściej wyjeżdżać :-) A i dla mamy chwila przyjemności - zakupki, a co! Należy się! :-)


Czytaj dalej