21 listopad - już zawsze ta data będzie mi się kojarzyć z jednym. Rok temu, dokładnie rok temu, miałeś być już z nami.
Przynajmniej teoretycznie. Była to sobota. Wiedziałam, że dokładnie w terminie rodzi niewiele kobiet, ale jednak czekałam na ten konkretny dzień. Bałam się go coraz bardziej, ale też wraz ze wzrostem strachu coraz bardziej nie mogłam się go doczekać.
Moje przeczucia cały czas podpowiadały mi, że do terminu nie wytrwam. Że zechcesz opuścić brzuszek szybciej. Oj jak bardzo się wtedy myliłam. Było Ci zbyt wygodnie, by tak hop siup wychodzić. Czekałam na Ciebie dodatkowych dziesięć dni - jakże były one długie...
Z tego czasu mam różne wspomnienia. Skrajnie różne. Z jednej strony cieszyłam się, że jesteśmy oboje pod stałą kontrolą i nic złego nas nie spotka. Z drugiej jednak dość miałam patrzenia jak kolejne pacjentki przychodzą i wychodzą - a ja dalej leżałam. Ile kilometrów przemierzyłam wzdłuż szpitalnych korytarzy by przyśpieszyć rozwój sytuacji, to wiedzą tylko osoby, z którymi wtedy rozmawiałam przez telefon - tak dla zabicia czasu. Najgorsze były wieczory, gdy tata musiał iść do domu a ja ze swoimi myślami i całym strachem zostawałam sama. Jeśli będę jeszcze kiedyś w podobnej sytuacji, raczej nie zgodzę się na to by w taki sposób czekać na poród... Domowa atmosfera, nawet jeśli całymi dniami dom ten jest pusty, jest o wiele lepsza niż szpitalne mury. Teraz już to wiem.
Najbliższe dni również upłyną mi na oczekiwaniu. Tym razem mogę jednak odliczać - do Twoich pierwszych urodzin zostało 10 DNI!
Kilka razy zabierałam się już do stworzenia urodzinowego postu. Chciałabym żeby był wyjątkowy. Nie jest to jednak takie proste. Często tak mam, że im bardziej się staram, tym efekty są gorsze...
Na zakończenie, standardowo... Miki w kilku odsłonach. Tak jak na zdjęciach, tak i w życiu - wulkan energii i wielka pociecha :-)