Wspomniałam w którymś z ostatnich postów o diecie matki karmiącej. Dzisiaj chcę się nad tym trochę pochylić. Nadal nie mam zamiaru nikogo krytykować, bo każdy ma prawo do podjęcia decyzji zgodnie ze swoim sumieniem i przekonaniem. Będę więc pisać o sobie i o tym co ja czuję (a czułam jeszcze niedawno inaczej).
Mój mały śmieszek :-)
W ciąży stworzyłam sobie tabelkę zakupow, pamietacie? Przez tydzień leżenia w szpitalu biłam się z myślami i wyrzutami sumienia. Na obiad podali zupę kalafiorową - nie zjadłam jej. Na śniadanie dali jogurt truskawkowy - też go nie zjadłam. I tak wybierałem sobie co mogę a czego nie, aż doszło do tego, że po prostu byłam glodna. Myślałam sobie wtedy, że jacyś niepoważni ludzie pracują w szpitalnej kuchni - "w ogóle nie pomyślą o matkach karmiących". Przy wypisie ze szpitala położna zasugerowała, że dla dziecka warto się poświęcić pod względm diety. Więc po powrocie do domu żywiłam się ryżem, marchewką i kurczakiem na parze. Na deser również ryż - z jabłkiem i cynamonem. Do picia woda i rozrobiony sok jabłkowy. W ramach szaleństwa zjadłam czasem banana. Czułam, że powoli opadam z sił - a przecież powinnam jeść nawet o 500kcal więcej. Pojawiły się też małe problemy gastryczne... Gdy u Mikusia pokazała się wysypka, robiłam sobie wyrzuty, że to przeze mnie i moją "nieodpowiedzialność". Za poradą piediatry wyeliminowałam nabiał z diety (w sumie nadal nie wiem, czy słusznie). I nagle okazało się, że mogę jeść jeszcze mniej. I tak jadłam. Waga spadała w szalonym tempie.
Ale pomyślałam sobie DOŚĆ! Przecież ja też muszę być zdrowa by mieć siłę do opieki nad Maluszkiem. Zaczęłam więc dociekać i szukać informacji. Wpisując w wyszukiwarce "dieta karmiącej" znalazłam mnóstwo stronek z konkretnymi wytycznymi, co można a czego nie można. W całym ty0m bałaganie (bo raz brokuły można a raz nie itp.) znalazło się jednak też stwierdzenie, że czegoś takiego jak dieta karmiącej po prostu NIE MA... Mama powinna się odżywiać zdrowo by zapewnić sobie i dziecku wszystkie niezbędne składniki odżywcze. Wiadomo, że nikt nie naje się kapusty "do urzygu" bo to i dorosłego powali z nóg. Dieta musi być bogata, urozmiaicona i... mądra.
Niektórzy powiedzą... a KOLKI? Kolki mają też dzieci karmione mlekiem modyfikowanym, więc powinien to być główny argument - kolki wynikają z niedojrzałości układu pokarmowego. Jeśli mają wystąpić to i tak wystąpią, niezależnie od naszej diety. (Opieram się m.in. na www.hafija.pl - stronę prowadzi dyplomowana promotorka karmienia piersią, więc chyba trochę się na temacie zna.)
A teraz dość teorii. Przyznaję, że na początku swojej macierzyńskiej drogi wpadłam w pułapkę i katowałam się bardzo rygorystyczną dietą. Wszystko dla dobra Małego. Zaczęłam jednak myśleć rozsądnie - nie tylko o dziecku ale i o sobie. A więc staram się odżywiać zdrowo ale też i bogato. Nie jem tylko nabiału - warto by było jednak też sprawdzić czy to aby napewno od tego ta wysypka. Wprowadzam do swojej diety warzywa, owoce, przyprawy i różne mięsa (a nie tylko kura i kura). Robię to powoli i obserwuję Mikiego - nic złego się nie dzieje. Nie męczymy się z kolkami i obym nie zapeszyła. Wiadomo, że nie pójdę sobie do McDonalda na zestaw powiększony i nie zapiję wszystkiego litrem coli. Nie zjem też garnka bigosu. Umiar, umiar i jeszcze raz umiar!
No i tyle mojego wymądrzania. Co Wy myślicie na ten temat?
P.S. Szukam na mieście świeżych brzoskwiń i jak na złość nigdzie nie ma - przynajmniej nie tam gdzie mogę wjechać z wózkiem...
Podziwiam Cię za takie poświęcenie. Nie karmiłam piersią długo bo tylko połtora miesiąca, ale w tym czasie jadłam wszystko. Wiadomo, że nie opychałam się w McDonaldzie. Ale zdarzyło się, że zjadłam pizzę. Małej nigdy nic nie było nawet w święta gdy zajadałam się pierogami. Kolki też nas ominęły. W szpitalu w ogóle podawali takie jedzenie, że chyba musiałabym głodować gdybym wprowadziła takie zasady jak Ty. Ale tu w Irlandii jakoś mają co do diety matki karmiącej inne podejście. Nikt mi nic nie mówił o tym czego nie mogę jeść. Ponoć mogłam jeść wszystko. I może źle zrobiłam, ale małej nigdy nic nie było. Masz rację najważniejszy jest umiar i takie sztywne zasady nie zawsze są dobre. Też znam kobietę, która żywiła się w bardzo ograniczony sposób i twierdziła, że dlatego ich dziecko nie miało kolek, ale moja mała też nie miała chociaż jadłam prawie wszystko. Były rzeczy, których nie ruszałam np. bigos, ale ogólnie nie miałam wielkich ograniczeń. Za to ja kiedy byłam mała miałam kolki i byłam na modyfikowanym. Chyba nie ma tu reguły. Zależy od dziecka. :)
OdpowiedzUsuńJa nie mogę się wypowiadać o sobie, ale dwa dni temu rozmawiałam z dziewczyną, która 2 lata temu urodziła i opowiadała mi o tym, że przez miesiąc nie jadła nic innego niż marchewka i gotowany kurczak bo dziecko wszytko uczulało i po miesiącu przestała karmić.
OdpowiedzUsuńUczulenia to inna sprawa, ja sama też nie jem nabiału. Gdybym teraz zauważyła jakieś niepokojące objawy też bym się starała znaleźć winowajcę. Ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że uczulało wszystko, może jakiś składnik diety który był jedzony często. Przez miesiąc trudno odgadnąć co uczula - u nas wysypka zniknęła dopiero po jakiś dwóch tygodniach od zastosowania diety, a sucha skóra na całym ciele jest nadal.
UsuńJaś ma 16 tygodni a ja jem wszystko... wybrzydzam tylko jeśli chodzi o picie ;)
OdpowiedzUsuń