Wally zwiedza świat

Mając rodziców, których ciągle gdzieś nosi, Miki był skazany na wędrowniczy los. Ja nie lubię siedzieć w miejscu, najchętniej każdy weekend spędzałabym poza domem. Nawet będąc w ciąży nie oszczędzałam się za bardzo z podróżami. Bałam się, że dziecko uziemni nas na tyle, że zapuścimy w domu korzenie. A tymczasem Miki trochę pozwiedzał już świat, znaczy się przede wszystkim okolicę ;-)

Na spacer wychodzimy codziennie, chyba że pada mocny deszcz i wiatr urywa głowy. Teraz, gdy pogoda robi się coraz bardziej wiosenna, chodzimy nawet dwa razy. W naszym małym miasteczku obeszliśmy już chyba wszystkie kąty. Tak więc w weekendy często wyjeżdżamy do pobliskiej Łomży, żeby trochę zmienić otoczenie. Miki jest już stałym bywalcem galerii handlowej, czuje się w niej znakomicie - śpi jak suseł. Zaliczył już kilka parkingowych karmień (na razie do publicznego karmienia jakoś nie mogę się przemóc, z resztą nie było jeszcze takiej wyraźnej potrzeby).

No i podróż, jak narazie, najważniejsza - na święta do dziadków. 400 km... Przerażało mnie całe to przedsięwzięcie. Już samo pakowanie było straszne. Do samochodu zmieściliśmy się na styk. Na początku chciałam zrezygnować z gondoli, dobrze jednak że ją wziełam. Spacerowaliśmy sporo więc w foteliku byłoby nie wygodnie na dłuższą metę. Zatrzymaliśmy się dwa razy na karmienie i zmianę pampersa. Na tych stacjach, na których byliśmy przewijaki były w toalecie. Miki nie sprawiał żadnych problemów. Większość czasu spał. Zabraliśmy ze sobą całą torbę zabawek, ale pobawił się nimi tylko chwilę. 

Droga powrotna była trudniejsza. Jechaliśmy inną drogą by wstąpić do cioci i wujka z zaproszeniem na chrzest. Przy okazji zrobiliśmy zakupy w ikei i zjedliśmy obiad. Do tego momentu Miki był spokojny. Później zaczęły się schody... Co chwilę chciał jeść/pić (było wręcz upalnie). Zasypiał na pół godzinki i budził się z płaczem. Musieliśmy się często zatrzymywać. W toalecie na stacji benzynowej (jakiejś prywatnej) nie było przewijaka więc musieliśmy skorzystać z podłogi. Dobrze, że miałam ze sobą miękką kołderkę. Do domu wróciliśmy po 20, więc było już ciemno. Nawet się nie rozpakowaliśmy. Wszyscy byliśmy tak umęczeni, że od razu poszliśmy spać.


Mimo, że droga powrotna nie należała do przyjemnych dla nikogo, nadal uważam, że Miki to dziecko stworzone do podróży. A ja nie zamierzam rezygnować ze swojego "loterskiego" życia ( teść mówi, że ja to taki loter jestem, tylko latam i latam).

7 komentarzy :

  1. Mały podróżnik Wam rośnie. I dobrze :) Na świecie jest zbyt wiele do zobaczenia, aby siedzieć w domu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że nie siedzicie w domu i lubicie zwiedzać i podróżować. Brawo !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. oj, zazdroszczę Ci tej podróżniczej odwagi - mnie jakoś kurczy na myśl o pakowaniu tej całej sterty rzeczy no i co najważniejsze - że skórka niewarta wyprawki bo więcej się zmęczę nad uspakajaniem i zabawianiem mojej podróżniczej furiatki niż odpocznę... a trochę mi jednak tego brakuje

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę niezły z niego podróżnik. Może za kilka lat będziecie jak maniekrodzinka? To by było coś! Myślisz że to możliwe?

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie długie podróże z dzieckiem bywają wyczerpujące. Na szczęście większość dzieci lubi jazdę samochodem. Ja się obawiam bo przed nami podróż samolotem. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie. My też podróżujemy. Ale w tak daleką podróż chyba bym się nie odważyła. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  7. My też przyzwyczajamy Małą od pierwszych miesięcy do podróżowania. Z taką naturą trudno zamknąć się w domu, bo dziecko się urodziło ;)

    OdpowiedzUsuń