Zamieszkaliśmy ze sobą po 9
miesiącach. Wyszło w sumie tak naturalnie, ale to chyba ja pierwsza
wspomniałam o takim pomyśle. Wszystko układało się świetnie.
Nawet jak spotykały nas jakieś przeciwności, to za chwilę
okazywało się, że wychodziło na lepsze. On stracił pracę, na
następny dzień zadzwonili, ze biorą go od ręki do innego punktu.
Ja pracę dostałam po pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej. Wakacje
minęły nam pracowicie, ale było to chyba najfajniejsze lato w moim
życiu (jak dotąd). Czasami nie dowierzałam wtedy jeszcze, że to
wszystko dzieje się naprawdę.
Zamieszkanie razem nie odbiło się na
naszych relacjach. Wręcz przeciwnie. Nie pamiętam naszej pierwszej
kłótni, ale minęło może z półtora roku, gdy się
poprztykaliśmy trochę. To prawda, że człowiek radzi sobie lepiej
gdy ma więcej na głowie – mimo wszystkich obowiązków udało mi
się zdobyć najwyższe stypendium naukowe na roku. Później oboje
skończyliśmy studia - ja w terminie i z rewelacyjnym wynikiem, on
trochę później.
Po studiach z pracą był większy
problem. I w końcu tak się jednak wszystko potoczyło, że
zrezygnowaliśmy z mieszkania w „dużym mieście” i
wyprowadziliśmy się do niego. Miasteczko na wschodzie Polski. Małe.
Bez większych perspektyw. I znowu to głupie szczęście. Praca dla
mnie – w zawodzie, umowa na stałe, bajka – znalazła się prawie
od razu. On miał bardziej pod górkę. Czekał dłużej, ale w tym
czasie pomagał rodzicom w firmie... Tak, tak... mieszkam z teściami.
Zawsze wyrzekałam się dwóch rzeczy – mieszkania w małym mieście
i mieszkania z teściami. Wniosek? Lepiej się nie zarzekać!
„Ale jak to tak, bez ślubu?” - po
jakimś czasie zaczęły się pojawiać pytania. Z biegiem czasu
odpuścili. Żyliśmy sobie tak od weekendu do weekendu. Od świąt
do świąt. Od wakacji do wakacji. Na te postanowiliśmy nic nie
planować. On dostał w miarę fajną pracę. Postanowiliśmy zacząć
trochę odkładać. Na cokolwiek – jednak w założeniu na
mieszkanie. Wakacje mieliśmy sobie odbić za rok.
W okolicy Wielkanocy zaczęłam trochę
chorować. W same święta byłam nie do życia. Strasznie się
męczyłam, nie miałam apetytu. Po kilku dniach wyjaśniło się
skąd wszystkie objawy. Test robiłam jakieś 2-3 tygodnie wcześniej
i był negatywny. A poza tym to było przecież prawie niemożliwe –
leczyłam się co prawda, ale efekty były bardzo powolne. Jednak dla
spokoju zrobiłam kolejny. I ooo... dwie kreski. W pierwszej chwili
nie wiedziałam, czy się cieszyć czy nie. Uśmiechałam się
jednak, więc moja podświadomość ucieszyła się bardzo. Później
zaczęłam rozmyślać co to będzie i jak to będzie... Takie typowe
dla mnie.
Rodzina zareagowała różnie. Nie chcę
jednak tego wspominać, bo kilka osób zarobiło ode mnie duży
minus. Powróciły też pytania o ślub. Ale tak samo jak i
wcześniej, po czasie sobie odpuścili.
I tak oto, czekamy sobie na naszego
Maluszka (prawdopodobnie będzie chłopak - takie przynajmniej
przeczucie ma lekarz). Pierwszy raz w życiu z niecierpliwością
czekamy na jesień!
Tak bardzo rozumiem! U mnie także ciąża to było zaskoczenie (bo przecież rzadko udaje się za pierwszym razem i nie za bardzo w to wierzyliśmy) ale bardzo, bardzo się cieszyliśmy! Niestety nie cała rodzina cieszyła się z nami, moja ciocia zareagowała w taki sposób, że zrobiło mi się bardzo smutno... Później, gdy emocje opadły to przeprosiła i to jej było smutno, ale jakoś tak przykro mi do tej pory. U nas akurat ślub był, ale to my tego chcieliśmy, bo zależało nam zacząć nowe życie za granicą jako małżeństwo. Był więc ślub "last minute" przed wylotem, USC i obiad, a następnego dnia lot :)
OdpowiedzUsuńBuziaki
No i życzę zdrówka! Jak się teraz czujesz? :)
OdpowiedzUsuńCzuję się już dobrze, dzięki! :-) Najchętniej wróciłabym do dawnej aktywności (chociaż nie powiem, fajnie tak sobie pourlopować trochę ;-)) Zrobiła się taka fajna pogoda, a ja muszę siedzieć w domu. Ale jeszcze 1,5 tygodnia do kontroli - wtedy się wszystko wyjaśni :)
OdpowiedzUsuń